niedziela, 29 stycznia 2012

2011 - podsumowanie vol.2 - albumy

Rok 2011 pod względem muzyczny był dla mnie bardzo interesujący. Nigdy wcześniej nie poznałem takiej ilości artystów, oraz takiej ilości naprawdę dobrych płyt i dlatego wybór tej najlepszej nie był łatwym zadaniem. Pierwszą połowę roku spędziłem głównie na słuchaniu R.E.M., początkowo ich starszych wydawnictw oczekując nowego krążka, którym zaś byłem zawładnięty od marca. Tak się złożyło, iż w mniej więcej tym samym czasie swoją premierę miała płyta innego z moich ulubionych zespołów a konkretnie IAMX, i to właśnie ostatnie wydawnictwa tych dwóch zespołów dostarczyły mi najwięcej muzycznej przyjemności. Mniej więcej od listopada, zaczęła się moja przygoda z poznawaniem kolejnych artystów. Jakoś wtedy właśnie poznałem zespół Blonde Redhead, który wywarł na mnie duże wrażenie, za sprawą swojego albumu Misery Is A Butterfly, i myślę że jest to jedna z najlepszych płyt jakie poznałem w ubiegłym roku. Poniższe rankingi skupiają jednak tylko wydawnictwa z 2011 roku, o starszych albumach może uda mi się napisać w późniejszym, bliżej nieokreślonym terminie.
Większość płyt z 2011 roku poznałem dopiero na przełomie grudnia i stycznia, więc jestem z nimi „na świeżo”, co ma swoje plusy i minusy. Starałem się jednak by poniższy ranking jak najlepiej odzwierciedlał moje odczucia co do poszczególnych albumów, nie było to łatwe i myślę, że układając ten sam ranking rok później jego wygląd mógłby być zupełnie inny. W każdym razie, na dzień dzisiejszy lista moich ulubionych albumów 2011 roku wygląda następująco:


10. You Are All I See – Active Child

9. Helplessness Blues – Fleet Foxes

8. Father, Son, Holy Ghost  – Girls

7. Metals – Feist

6. Rome – Danger Mouse & Daniele Luppi

5. Bon Iver – Bon Iver

Powiem krótko, jest to jeden z najlepszych indie folkowych albumów jakie słyszałem w przeciągu kilku ostatnich lat. Gama pięknych rozbudowanych melodii, intrygujący falset Vernona, zabierają nas w podróż po czasami realnych, czasami zmyślonych miejscach na mapie Ameryki Północnej. Mnie ewidentnie swoim nowym pomysłem na siebie, Justin Vernon kupił.

4. Hurry Up, We’re Dreaming – M83

Od jakiegoś czasu jestem wręcz zauroczony twórczością Anthony`ego Gonzaleza. Francuz nowym wydawnictwem tylko potwierdził swoją klasę. Harry Up, We’re Dreaming jest jak podpowiada tytuł niczym sen, przyjemny sen, wystarczy włączyć ten dwu-płytowy album, usiąść w fotelu i rozpłynąć się w morzu pobudzających wyobraźnię dźwięków. Jednak żeby w pełni docenić ten album, trzeba lubić tego typu muzykę, albo po prostu poświęcić mu dłuższą chwilę na przyzwyczajenie swoich odbiorników dźwiękowych do formy, w jakiej Gonzalez przekazuje treści. Ja, po doświadczeniach z poprzednimi albumami M83, ten chłonę w całości nie mogąc już doczekać się zbliżającego koncertu.

3. Let England Shake – PJ Harvey

Nigdy nie byłem wielkim fanem PJ Harvey, lubiłem jej poszczególne utwory, ale płyty w całości były czasami dla mnie nie do przełknięcia. Może dawałem im zbyt mało szans, może nie jestem na tyle wyrobionym słuchaczem by docenić jej dokonania. To już nie ważne, bo swoją ostatnią płytą, angielska artystka zawładnęła mą duszą, ciałem, umysłem i sercem! Uwielbiam szczególnie środek płyty, a konkretnie 3 utwory – On Battleship Hill, England oraz In The Dark Places, wręcz rozpływam się przy nich. Nie podchodzi mi jedynie końcówka, tzn. w mojej opinii ostatnie 2 utwory odstają poziomem od całości, brakuje tam czegoś w stylu cudownego The Dancer z To Bring You My Love. Pomimo tego, dzięki Let England Shake, jestem prawdziwie zakochany w Polly Jane Harvey i sądzę, że to uczucie szybko nie minie.

2. Collapse Into Now – R.E.M.

W 2008 roku R.E.M. wydali wspaniałe rockowe dzieło Accelerate, był to potężny kopniak w cztery litery tym wszystkim, którzy twierdzili, że panowie z R.E.M. się zestarzeli, zdziadzieli i jedyne co potrafią to smęcić i przynudzać. Była to moja ulubiona płyta tamtego roku i jedna z ulubionych amerykańskiego zespołu w ogóle. Od kiedy tylko usłyszałem, że nagrywają kolejny album nie mogłem powstrzymać drżenia rąk. W końcu w marcu dostałem wspaniały i niestety jak się później okazało ostatni krążek zespołu. Jest w pewnym sensie mieszanka tego co do tej pory nagrali, są tu i piękne ballady jak np. Walk It Back, jak i prawdziwe rockowe killery – All The Best, a całość wieńczy piękny utwór Blue z gościnnym udziałem Patti Smith. Dla mnie nie ma na tym albumie słabego momentu, utwory są przemyślane i tworzą spójną całość. Nie znalazłem co prawda na Collapsie takiego songu jakim był Sing For The Submarine na Accelerate, ale tak cudowne utwory nie zdarzają się często. Jedyną wadą CIN jest czas trwania – 40 minut z niewielki hakiem to imo troszkę za mało. Nie zmienia to faktu że zespół tym albumem w piękny sposób się z nami pożegnał (nawet Stipe macha do nas z okładki) i za to jestem im wdzięczny.

1. Volatile Times – IAMX

Nie czekałem z wypiekami na twarzy na ten album. Pierwszy singiel (Ghosts Of Utopia) mnie nie poruszył. Pierwsze przesłuchanie też nie wywarło na mnie większego wrażenia, a jednak to właśnie ten album uważam za najlepszy w 2011 roku, świadczy to tylko o sile tego albumu i jak bardzo potrafił we mnie „urosnąć”. Dla mnie przede wszystkim ta płyta ma niesamowity mroczny klimat, jakiego na wcześniejszych albumach nie było. Dźwięk jest brudny, nie ma tu chwytliwych, przebojowych kawałków, dla jednych może to być wada, dla mnie jest to ogromną zaletą. Czuć, że Volatile Times jest płytą bardziej osobistą niż poprzednie, całe IAMX do tej pory Chris nazywał i traktował jako projekt, tym albumem chyba pokazał, że to jednak coś więcej. Gdzieś przeczytałem, że utwory na tej płycie to głównie stare, niewykorzystane wcześniej kawałki, zmiksowane, przemielone i przewertowane na wszystkie sposoby, jeśli tak, to oby więcej takiego materiału zalegało u Chrisa na dysku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz