To już drugi muzyczny festiwal, który udało mi się
odwiedzić tego lata. Znowu niestety tylko jeden dzień bawiłem się w katowickiej
dolinie trzech stawów, dziś trochę żałuję że nie zostałem drugiego dnia, ale w
momencie zakupu biletu nie byłem przekonany co do sobotniego line-up’u. W
każdym razie ten jeden dzień wystarczył, bym myślał o TNM w samych pozytywnych
kategoriach. Cztery sceny, a na każdej coś miłego, coś fajnego, wspaniała
atmosfera, idealna ilość dobrze bawiących się ludzi, a do tego otwarta strefa
gastronomiczna, wszędzie poza główną sceną, można było wejść z piwem czy innymi
napojami, niby nic a jednak tak wiele, jedynie można się przyczepić do
nagłośnienia sceny głównej, ale o tym później.
Tamtego wieczoru byłem nastawiony na koncerty 3 zespołów,
wszystkie z dużej sceny, Gang Gang Dance, Beach House oraz Hot Chip.
Pozostałych artystów jedynie czasami kojarzyłem z nazwy, i traktowałem ich jako
„czasoumilacze”. Wieczór zacząłem od drugiej połowy występu Sepalcure, było fajnie, rytmicznie,
idealna rozgrzewka przed głównymi atrakcjami. Zaraz po tym występie udałem się
pod dużą scenę gdzie już spora grupa oczekiwała na koncert Gang Gang Dance. To właśnie ich występu byłem najbardziej ciekaw.
Wyszli na scenę po kilku minutach spóźnienia, Liz przywitał się z nami
dźwięcznym „cieszcz” i zaczęli. GGD znane z albumów to jedno, ale zobaczyć i
usłyszeć ich na żywo, jest nieporównywalne z żadnymi innymi koncertowymi
doświadczeniami z mojego życia. Na scenie było ich bodajże siedmioro, otaczała
ich masa bębnów, dzwonków, syntezatorów i innych zabawek, z których zespół
robił świetny użytek. Do każdego utworu dodawali multum nowych dźwięków zamieniając
to co znamy z płyt, w jeszcze bardziej rozdmuchane kompozycje, bawiąc się przy
tym znakomicie. Trochę szkoda że zabrakło w setliście miejsca dla Princes, House Jam czy First
Communication, mi jednak cudowne wykonanie Glass Jar, czy Thru and Thru
zrekompensowały brak wspomnianych hitów z poprzedniej płyty. Odrobinę więcej
spodziewałem się też po Mindkilla,
który wypadł troszkę nijako, spodobał mi się za to nowy utwór kończący występ.
Mam trudności z odtworzeniem go teraz w głowie, był dość rozbudowany jak
wszystkie ich kompozycje, ale mogę powiedzieć, że nowy album zapowiada się
bardzo ciekawie. Dla mnie koncert tego zespołu był definicją nowej muzyki,
zdecydowanie najlepszy piątkowy występ!
Po godzinie, którą spędziłem krążąc między mniejszymi
scenami w poszukiwaniu ciekawych brzmień (m.in. całkiem fajny występ The Field), wróciłem pod główną scenę
gdzie już rozkładali się muzycy Beach
House. Pierwotnie to właśnie dzięki nim zdecydowałem się na wycieczkę do
Katowic, dream pop tworzony przez ten duet (na koncercie wspomagany perkusistą)
od kilku miesięcy bardzo do mnie trafiał. Teraz doświadczając już ich występu
na żywo, dochodzę do wniosku, że muzyka Beach House lepiej odnalazłaby się w
mniejszym klubie, niż na tego typu festiwalu. Zgromadzonych pod sceną było
zdecydowanie mniej niż na GGD, połowa z nich pewnie była tam przypadkiem,
deszcz utrudniał i odbiór muzyki i sam występ gdyż zacinał wprost na Victorię i
Alexa (przez co skonczyli 10 minut wcześniej). Zagrali co prawda bardzo
poprawnie wszystkie swoje najfajniejsze kawałki, ale z drugiej strony tylko
poprawnie. W porównaniu do zabawy jaką urządzili na swoim koncercie muzycy Gang
Gang Dance, Beach House wypadł marnie, poza tym kontakt z publicznością leżał,
a duet wyglądał i zachowywał się bardzo smętnie. Nie można jednak mieć do nich
jakichś wielkich pretensji, deszcz bardzo utrudniał życie wszystkim podczas
tego występu, a jednak dla mnie, wysłuchanie na żywo Zebry, Lazuli czy Norway było mimo wszystko czymś
wyjątkowym, dlatego bardzo zachęcam do odwiedzenia w listopadzie Warszawy na,
tym razem klubowym, koncercie duetu z Baltimore.
Ostatnią już gwiazdą dużej sceny był zespół Hot Chip. Kolejny band rewelacyjnie
wypadający na żywo, było głośno, rytmicznie, melodyjnie, chyba wszyscy się
dobrze bawili. To był typowo rozrywkowy koncert, który mógłbym porównać do
występu Metronomy na OFFie, tyle że dużo lepszy. W repertuarze Hot Chip brakowało
mi jedynie mojego ulubieńca Look At Where
We Are, zabrakło też bardzo fajnego Motion
Sickness, a mimo to bawiłem się przednio. Fajnym momentem koncertu było
wyjście na scenę zespołu Gang Gang Dance, nastąpiło to wraz z wybrzmieniem
kawałka Over And Over (podobno Beach
House też tam byli, ja jednak ich nie dostrzegłem), dzikiej muzyce towarzyszyła
dzika zabawa, świetnie to wyszło. W ogóle Alexis od początku koncertu paradował
w koszulce GGD, nie wiem czy jest fanem, czy to dobrzy znajomi, czy może
wynikło to z faktu ich przebywania na jednym festiwalu w tym samym czasie.
Bawiłem się znakomicie, bardzo żałowałem, że na ostatni koncert na dużej scenie
organizatorzy nie przeznaczyli większej ilości jednostek czasu.
Swoje piątkowe wojaże festiwalowe zakończyłem w namiocie, starając
się dopasować swoje ruchy do muzyki serwowanej prze Scube. Krótko, było sympatycznie, można było się pobawić, nie
znałem dokonań artysty, więc nie wiedziałem czego się spodziewać, nie wiem czy
zagrał na miarę swoich możliwości, lepiej/gorzej. Pora o której występował
(czyli 2:30 do 4:15), sprawiała że było mi wszystko jedno.
Wróciłem bardzo zadowolony, chyba nawet bardziej niż parę
tygodni wcześniej z OFFa. Oba festiwale odbyły się w tym samym miejscu, a
jednak organizatorzy Tauron Nowa Muzyka jakoś lepiej zagospodarowali teren, a
największym plusem była otwarta strefa gastronomiczna. TNM nie zagości jednak w
dolinie trzech stawów na długo, bo już w przyszłym roku wraca na swoje
pierwotne miejsce czyli na tereny nieczynnej już Kopalni Węgla Kamiennego
Katowice. Podobno industrialny klimat tam panujący dużo lepiej sprawdza się dla
tego typu muzyki niż sielankowe trzy stawy, ale nikt z przybyłych w tym roku na
festiwal, raczej nie narzekał. Cóż, pozostaje już tylko czekać do przyszłego
roku, i następnej edycji TNM, trzeba mieć nadzieję, że do tego czasu poprawią
się w nagłaśnianiu dużej sceny, bo w piątkowy wieczór, każdy zespół miał przez
to problemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz