sobota, 29 grudnia 2012

  
 Song of the 2012

Po wielu dniach spędzonych wyłącznie na słuchaniu muzyki z 2012 roku, udało mi się wykrystalizować dwudziestkę tych piosenek, które w jakiś sposób na mnie wpłynęły, i które dały mi najwięcej przyjemności. Poniżej możecie zobaczyć efekty mojej pracy. Podsumowanie dotyczące albumu roku pojawi się dopiero w styczniu, zostało jeszcze kilka płyt które chcę przesłuchać, a i zwyczajnie bym się nie wyrobił do sylwestra. Teraz jednak zapraszam do zapoznania się z 20 moich ulubionych kawałków z 2012 roku:

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---



Mac DeMarco, chłopak wyglądający na super wyluzowanego gościa, o leniwej manierze śpiewania, nagrał w tym roku niezwykle sympatyczny album. Często zapętlam go sobie gdy mam coś do zrobienia przy laptopie, czas szybciej mija, i sam staję się bardziej wychillowany. Mało która płyta, działa ostatnio na mnie tak kojąco. Z tego zbioru piosenek, najbliżej memu sercu znalazł się utwór My Kind of Woman. Z jednej strony prosty jak pozostała dziesiątka, z drugiej zaś bardzo dojrzały i przemyślany.
Podejście Maca do tego co robi jest zadziwiające, pokazuje się jako wiecznie uśmiechnięty gość mający wszystko w dupie, który po prostu lubi grać i śpiewać. Nic jednak nie jest takie proste, więc albo młody Kanadyjczyk włożył w to sporo wysiłku, albo ma taki talent do tworzenia świetnych utworów. Tego nie wiem, wiem za to, że ta konkretna piosenka, cholernie mu wyszła, i wiem też, że jeśli tego nie spier… to stanie się kimś ważnym na scenie alternatywnej, czego mu jak najbardziej życzę!

posłuchaj <---



Eightiesowskich romansów Georgea Lewisa Juniora ciąg dalszy. Five Seconds to jedna z najbardziej chwytliwych piosenek, jakie w tym roku słyszałem. Wpada w ucho od pierwszego przesłuchania, a z czasem jeszcze bardziej wkręca się w czaszkę, do tego stopnia, że potrafiłem chodzić po mieszkaniu przez ponad tydzień nucąc refren, czym irytowałem niemiłosiernie moich współlokatorów.

posłuchaj <---



W tym roku można zauważyć, że cenię sobie minimalizm i prostotę. Nie inaczej jest w tym przypadku. Doused bazując na prostej i wyrazistej linii basu, od razu narzuca szybkie tempo i nie zwalnia do samego końca, nie tracąc przy tym na melodyjności. Kawałek jest typowym przedstawicielem shoegaze’u i to w klasycznym wydaniu, próżno szukać tu przesadzonych eksperymentów elektronicznych, jedynie gitary, bębny, mamroczący wokal i wzrok wgapiony w buty. Mimo pewnej monotonii, nie ma tutaj miejsca na nudę, warto nawet zamknąć oczy, a bombardowani pędzącym dźwiękiem doświadczymy pokazu następujących po sobie z ogromnym tempem obrazów, niczym widok z okna pędzącego pociągu. Bardzo intrygujący, mroczny utwór, ze świetnym flow.

posłuchaj <---



Rozbudowana do granic kompozycja, dla mnie wręcz genialne dance-popowe dzieło, podlane lekkim wariactwem i nonsensem. Hot Chip potrafią tworzyć utwory chwytliwe, pozytywne i zakręcone, ale dopiero utworami takimi jak ten, trochę mroczniejszymi, pełnymi elektro-popowych smaczków, pokazują swoją prawdziwą moc i udowadniają, że potrafią tworzyć ambitną muzykę popularną na wysokim poziomie.

posłuchaj <---




Zdecydowany mój numer jeden tego roku. Lady jest dla mnie kawałkiem tak wciągającym, że potrafię go zapętlić na ładnych kilkanaście minut, co z innymi utworami często mi się nie zdarza. Pamiętam szczególnie jedną sytuację związaną z tym utworem. W kwietniu po koncercie Brothertigera w Krakowie, udaliśmy się ze znajomymi do mieszkania koleżanki by kontynuować oblewanie koncertu (a muszę podkreślić, iż jego oblewanie zaczęło się sporo przed koncertem, a po jego zakończeniu udało nam się nawet namówić gwiazdę wieczoru by wypił z nami przy barze kilka kielichów). Było już chyba nad ranem, ja leżąc spokojnie na podłodze, ostatkiem sił odwracając się w stronę kumpla gdy z jego ust padło pytanie co teraz puścić, powiedziałem bez namysłu „Piotrek! Lady!” i mogłem spokojnie kontemplować przez kolejne 5 minut.
Utwór mimo wszystko jest bardzo prosty, zaczyna się gęstym szybkim bitem, po chwili dochodzą dźwięki rodem z Italo Disco, następnie delikatny wokal Ruth, wyśpiewujący prosty tekst, „If I could only call you my lady, Baby I could be your man”. Całość utrzymana w mrocznej atmosferze nocnych ulic z lat 80. Niby niewiele, a jednak to wszystko razem daje piorunujący efekt. Mimo iż przesłuchałem ten utwór dziesiątki, jeśli nie setki razy, ciągle mogę poczuć te pozytywne dreszcze na plecach gdy wybrzmiewają pierwsze dźwięki utworu.

posłuchaj <---

wtorek, 25 grudnia 2012

Wesołych Świąt !





Nadeszły święta, zaczyna się czas podsumowań, pewnych refleksji na temat tego, co nas przez ostatnie 12 miesięcy spotkało. Czy dobrze wykorzystaliśmy czas, czy może większość zmarnowaliśmy. Warto się na chwile zatrzymać i nad tym wszystkim zastanowić. Tutaj oczywiście nie będę się rozwodził nad tego typu pierdołami, bo to ni ciekawe tudzież obchodzące kogokolwiek, skupię się za to (tak jak i rok temu) na podsumowaniu muzycznym. Właśnie w męczarniach powstaje ranking moich ulubionych utworów z tego roku i mam nadzieję ze pojawi się on tuż po świętach, a jeszcze przed sylwestrem, albo zaraz po nowym roku zaprezentuję listę najlepszych moim zdaniem albumów 2012. W ogóle muszę przyznać, iż rok 2012 pod względem muzycznym był dla mnie wyjątkowo dobry. Przede wszystkim bardzo poszerzyłem swoje muzyczne horyzonty, przesłuchałem naprawdę sporo nowych płyt, poznałem wielu nowych artystów, byłem na kilku(nastu - licząc z festiwalami) koncertach, ogólnie jestem bardzo zadowolony. Mam nadzieję, że dzięki temu wszystkiemu podsumowanie, które jak wspomniałem, właśnie w ogromnych mękach powstaje, nie będzie ani nudne, ani tym bardziej przewidywalne.

Wesołych Świąt !

BTW grafika wyżej jest już dosyć leciwa, troszkę ją odnowiłem i postanowiłem raz jeszcze wykorzystać jako motyw świąteczny. Link do „pełnej wersji” niżej.


christmas theme on dev!

sobota, 24 listopada 2012

Po przerwie - Amanda



Pustka w głowie, lenistwo, poszukiwanie pracy, w końcu praca, studia, życie towarzyskie i inne tego typu duperele przez ostatnie miesiące zabierały mi tyle czasu i energii życiowej, że napisanie choćby krótkiej notki stało się dla mnie wyzwaniem nie do przejścia. Dziś jednak postanowiłem wrócić na stare śmieci i w końcu nie tylko czerpać z twórczości innych, ale też samemu coś wnieść do tej bezkresnej studni, w której mieszają się w 80% ścieki z 20% pysznej ambrozji, i którą to nazywamy internetem.
Jeszcze pod koniec wakacji udało mi się pobudzić odrobinę swoją kreatywność i stworzyć niewielki obrazek. Przedstawia on podstępną i uwodzicielską wiedźmę/demona, Amandę. Amanda doczeka się zapewne kolejnych ilustracji w delikatnie poprawionej formie, jednak nie mam pojęcia kiedy to nastąpi…


Linki do deviant arta:


Btw. piszę właśnie pracę magisterską, dlatego jak już będę siedział nad otwartym dokumentem tekstowym, a klawisze mojej laptopowej klawiatury będą się topić od ciepła wywołanego szybkością namiętnego wciskania ich w zapadkę te kontrolującą (czy też inny mechanizm ku temu zastosowany), postaram się ożywić trochę to miejsce.

niedziela, 2 września 2012

Tauron Nowa Muzyka 2012 - wrażenia
















To już drugi muzyczny festiwal, który udało mi się odwiedzić tego lata. Znowu niestety tylko jeden dzień bawiłem się w katowickiej dolinie trzech stawów, dziś trochę żałuję że nie zostałem drugiego dnia, ale w momencie zakupu biletu nie byłem przekonany co do sobotniego line-up’u. W każdym razie ten jeden dzień wystarczył, bym myślał o TNM w samych pozytywnych kategoriach. Cztery sceny, a na każdej coś miłego, coś fajnego, wspaniała atmosfera, idealna ilość dobrze bawiących się ludzi, a do tego otwarta strefa gastronomiczna, wszędzie poza główną sceną, można było wejść z piwem czy innymi napojami, niby nic a jednak tak wiele, jedynie można się przyczepić do nagłośnienia sceny głównej, ale o tym później.

Tamtego wieczoru byłem nastawiony na koncerty 3 zespołów, wszystkie z dużej sceny, Gang Gang Dance, Beach House oraz Hot Chip. Pozostałych artystów jedynie czasami kojarzyłem z nazwy, i traktowałem ich jako „czasoumilacze”. Wieczór zacząłem od drugiej połowy występu Sepalcure, było fajnie, rytmicznie, idealna rozgrzewka przed głównymi atrakcjami. Zaraz po tym występie udałem się pod dużą scenę gdzie już spora grupa oczekiwała na koncert Gang Gang Dance. To właśnie ich występu byłem najbardziej ciekaw. Wyszli na scenę po kilku minutach spóźnienia, Liz przywitał się z nami dźwięcznym „cieszcz” i zaczęli. GGD znane z albumów to jedno, ale zobaczyć i usłyszeć ich na żywo, jest nieporównywalne z żadnymi innymi koncertowymi doświadczeniami z mojego życia. Na scenie było ich bodajże siedmioro, otaczała ich masa bębnów, dzwonków, syntezatorów i innych zabawek, z których zespół robił świetny użytek. Do każdego utworu dodawali multum nowych dźwięków zamieniając to co znamy z płyt, w jeszcze bardziej rozdmuchane kompozycje, bawiąc się przy tym znakomicie. Trochę szkoda że zabrakło w setliście miejsca dla Princes, House Jam czy First Communication, mi jednak cudowne wykonanie Glass Jar, czy Thru and Thru zrekompensowały brak wspomnianych hitów z poprzedniej płyty. Odrobinę więcej spodziewałem się też po Mindkilla, który wypadł troszkę nijako, spodobał mi się za to nowy utwór kończący występ. Mam trudności z odtworzeniem go teraz w głowie, był dość rozbudowany jak wszystkie ich kompozycje, ale mogę powiedzieć, że nowy album zapowiada się bardzo ciekawie. Dla mnie koncert tego zespołu był definicją nowej muzyki, zdecydowanie najlepszy piątkowy występ!

Po godzinie, którą spędziłem krążąc między mniejszymi scenami w poszukiwaniu ciekawych brzmień (m.in. całkiem fajny występ The Field), wróciłem pod główną scenę gdzie już rozkładali się muzycy Beach House. Pierwotnie to właśnie dzięki nim zdecydowałem się na wycieczkę do Katowic, dream pop tworzony przez ten duet (na koncercie wspomagany perkusistą) od kilku miesięcy bardzo do mnie trafiał. Teraz doświadczając już ich występu na żywo, dochodzę do wniosku, że muzyka Beach House lepiej odnalazłaby się w mniejszym klubie, niż na tego typu festiwalu. Zgromadzonych pod sceną było zdecydowanie mniej niż na GGD, połowa z nich pewnie była tam przypadkiem, deszcz utrudniał i odbiór muzyki i sam występ gdyż zacinał wprost na Victorię i Alexa (przez co skonczyli 10 minut wcześniej). Zagrali co prawda bardzo poprawnie wszystkie swoje najfajniejsze kawałki, ale z drugiej strony tylko poprawnie. W porównaniu do zabawy jaką urządzili na swoim koncercie muzycy Gang Gang Dance, Beach House wypadł marnie, poza tym kontakt z publicznością leżał, a duet wyglądał i zachowywał się bardzo smętnie. Nie można jednak mieć do nich jakichś wielkich pretensji, deszcz bardzo utrudniał życie wszystkim podczas tego występu, a jednak dla mnie, wysłuchanie na żywo Zebry, Lazuli czy Norway było mimo wszystko czymś wyjątkowym, dlatego bardzo zachęcam do odwiedzenia w listopadzie Warszawy na, tym razem klubowym, koncercie duetu z Baltimore.

Ostatnią już gwiazdą dużej sceny był zespół Hot Chip. Kolejny band rewelacyjnie wypadający na żywo, było głośno, rytmicznie, melodyjnie, chyba wszyscy się dobrze bawili. To był typowo rozrywkowy koncert, który mógłbym porównać do występu Metronomy na OFFie, tyle że dużo lepszy. W repertuarze Hot Chip brakowało mi jedynie mojego ulubieńca Look At Where We Are, zabrakło też bardzo fajnego Motion Sickness, a mimo to bawiłem się przednio. Fajnym momentem koncertu było wyjście na scenę zespołu Gang Gang Dance, nastąpiło to wraz z wybrzmieniem kawałka Over And Over (podobno Beach House też tam byli, ja jednak ich nie dostrzegłem), dzikiej muzyce towarzyszyła dzika zabawa, świetnie to wyszło. W ogóle Alexis od początku koncertu paradował w koszulce GGD, nie wiem czy jest fanem, czy to dobrzy znajomi, czy może wynikło to z faktu ich przebywania na jednym festiwalu w tym samym czasie. Bawiłem się znakomicie, bardzo żałowałem, że na ostatni koncert na dużej scenie organizatorzy nie przeznaczyli większej ilości jednostek czasu.

Swoje piątkowe wojaże festiwalowe zakończyłem w namiocie, starając się dopasować swoje ruchy do muzyki serwowanej prze Scube. Krótko, było sympatycznie, można było się pobawić, nie znałem dokonań artysty, więc nie wiedziałem czego się spodziewać, nie wiem czy zagrał na miarę swoich możliwości, lepiej/gorzej. Pora o której występował (czyli 2:30 do 4:15), sprawiała że było mi wszystko jedno.

Wróciłem bardzo zadowolony, chyba nawet bardziej niż parę tygodni wcześniej z OFFa. Oba festiwale odbyły się w tym samym miejscu, a jednak organizatorzy Tauron Nowa Muzyka jakoś lepiej zagospodarowali teren, a największym plusem była otwarta strefa gastronomiczna. TNM nie zagości jednak w dolinie trzech stawów na długo, bo już w przyszłym roku wraca na swoje pierwotne miejsce czyli na tereny nieczynnej już Kopalni Węgla Kamiennego Katowice. Podobno industrialny klimat tam panujący dużo lepiej sprawdza się dla tego typu muzyki niż sielankowe trzy stawy, ale nikt z przybyłych w tym roku na festiwal, raczej nie narzekał. Cóż, pozostaje już tylko czekać do przyszłego roku, i następnej edycji TNM, trzeba mieć nadzieję, że do tego czasu poprawią się w nagłaśnianiu dużej sceny, bo w piątkowy wieczór, każdy zespół miał przez to problemy.

sobota, 25 sierpnia 2012

OFF festival 2012 - wrażenia
















Dziś mijają właśnie trzy tygodnie od zakończenia Off Festivalu. Byłem tam, co prawda tylko pierwszego dnia, ale co widziałem i przede wszystkim co słyszałem postaram się zrelacjonować najlepiej jak potrafię poniżej.

Do Katowic wybrałem się głównie ze względu na koncert Chromatics, cała reszta była dla mnie jedynie dodatkiem do wymarzonego prezentu, choć nie ukrywam że bardzo fajnym dodatkiem. Niestety całą atmosferę festiwalu skutecznie psuła pogoda, było dosyć chłodno, a do tego jakoś co godzinę deszcz nie potrafił się zdecydować czy sobie popadać, czy może tym razem dać nam chwilę odsapnąć, a może tak lunąć z całą siłą. Taka karuzela trwała bodajże do godziny 23, mniej więcej od tego czasu pogoda nie sprawiała już problemów ani uczestnikom ani organizatorom.

Przejdźmy jednak do tego co tamtego wieczoru było najważniejsze. Swoją koncertową wycieczkę zaplanowałem od występu Kurta Vile, nie znając specjalnie wcześniej jego utworów, usiadłem na trawie i starałem się wsłuchać w muzykę młodego Amerykanina. Niestety jego folkowe melodyjki tylko niekiedy wpadały mi do ucha, nie porwał mnie swoją grą i przez to bardziej niż jego występem byłem pochłonięty rozmową, czy to spoglądaniem w prawo gdzie akurat wywiadu udzielał Artur Rojek. Mimo wszystko jak na początek było całkiem sympatycznie, potrzebowałem takiego delikatnego wdrożenia, a Kurt idealnie się do tego nadał.

Następnie zrobiłem sobie godzinną przerwę na piwo, zapoznając się przy okazji z materiałami, które otrzymałem przed wejściem. Były to jakieś dwie gazety i Offowa książeczka ze spisem artystów, oraz rozpiską koncertów. Po tej pełnej wrażeń przerwie udałem się do namiotu Trójki gdzie już rozkładali się moi bohaterowie tamtego wieczoru. Chromatics na żywo brzmią jeszcze lepiej niż na płycie. Zaczęli od dźwięków Tick of the Clock (oczywiście w wersji skróconej), a następnie rzucili nas od razu na głęboką wodę przebojowymi Night Drive, Lady, Kill For Love czy In The City. Różowe, fioletowe światła idealnie dopełniały już i tak niezwykłą atmosferę tego widowiska. Piosenki mknęły z zawrotną prędkością, jakby zespołowi się gdzieś spieszyło, co było niewątpliwym minusem, wiem że mieli tylko godzinę na zaprezentowanie materiału, ale Ci mimo to skończyli bodajże 10 minut za wcześnie… Do tego wybrałem sobie takie miejsce do wsłuchania koncertu, które jak mi się wydawało zagwarantuje mi idealny balans pomiędzy odbiorem muzyki a koncertową zabawą. Myliłem się, mój plan skutecznie zniszczył jakiś bardzo rozentuzjamowany knypek z plecaczkiem, który to stał przede mną, i mimo że z każdą minutą starałem się zrobić mu więcej miejsca, ten i tak ostatecznie dziobał mnie tym swoim szkolnym tornistrem. No cóż, taki urok koncertów. W ogóle zdziwiłem się że tak sporo osób zgromadziło się na tym koncercie, choć w sumie alternatywą dla Chromatics była Nosowska, na głównej scenie, w momencie największego deszczu, więc chyba znalazłem odpowiedź na swoje pytanie. Koncert zakończył się dwoma pięknymi coverami, najpierw Running Up That Hill, który na płycie nie robił na mnie większego wrażenia, na koncercie stał się killerem, oraz Into The Black, wolniejsza wersja i bardzo ciekawa interpretacja przeboju Neila Younga. Do minusów mógłbym jeszcze zaliczyć dosyć kiepski kontakt z publicznością, w sumie wyglądało to tek: wyszli na scenę, zagrali co mieli zagrać i zeszli. Mimo to z koncertu wyszedłem więcej niż zadowolony.

Po wyjściu z namiotu zrobiłem największą głupotę tamtego wieczoru, zamiast wybrać się od razu na Death In Vegas, którego koncert był zaraz obok, poszedłem na scenę eksperymentalną sprawdzić jak radzi sobie duet anbb  (czyli Alva Noto oraz – popiszę się teraz ignorancją – koleś wyglądem przypominający mi Severusa Snapea), mimo iż z wcześniej przesłuchanych nagrań trafiał do mnie tylko jeden kawałek. Na koncercie wytrzymałem ok. 10 minut, jeszcze widocznie nie dorosłem do tego typu dźwięków, a następnie udałem się po coś do jedzenia. W ten sposób zmarnowałem ponad połowę koncertu Deatch In Vegas, które to niezwykle mi się spodobało gdy już dotarłem pod scenę. Jak to mówią, głupich nie żal…

Kolejnym przystankiem na mapie koncertowej pierwszego dnia OFFa był inny wyczekiwany przeze mnie artysta, a raczej duet artystów, mianowicie kolaboracja King Creosote & Jon Hopkins. Niestety zawiodłem się dosyć poważnie, moje oczekiwania co do tego koncertu były zgoła odmienne od tego co zastałem. Wynudziłem się strasznie, a moje zmęczenie w połączeniu z ich usypiającymi kawałkami sprawił że usiadłem na ziemi skuliłem głowę między kolana i niewiele zabrakło a byłbym faktycznie zasnął. Nie mogę powiedzieć, że panowie zagrali źle, wręcz przeciwnie, snuli swoje melodie bardzo ładnie, zagrali chyba wszystkie utwory na które czekałem, a także dużo takich których nie znałem, i nie wiem skąd one były, bo duet nagrał jedną „długogrającą” płytę i jedną EPkę. Oba wydawnictwa znam, a mimo to na koncercie nie rozpoznałem blisko połowy utworów. Jednak tego typu muzyka lepiej sprawdza się odtwarzana w domowym zaciszu czy też na osobnym koncercie, na festiwalu mnie osobiście nie zachwycili. Tym samym przegapiłem też inny podobno świetny koncert, odbywający się w tym samym czasie. Charles Bradley grał tego wieczoru przedostatni koncert na dużej scenie, ale jak już wspomniałem nie dane mi było zobaczyć jego występu, a jedynie z relacji dowiedziałem się że był to występ wyjątkowy.

Metronomy to ostatni zespół na jaki czekałem tamtego wieczoru. Nigdy nie byłem ich fanem, a mimo szumu jaki robili w pewnych kręgach, nie dane mi było przesłuchać wcześniej więcej niż jednego utworu. Dopiero kilka tygodni temu zapoznałem się z ich ostatnim wydawnictwem. Płyta mnie nie zaskoczyła, jest fajna, ale nie robi większej furory, jednak na koncercie materiał ten wypada znakomicie. Ponadto zespół miał świetny kontakt z publicznością, frontman poinformował nas nawet o zdobyciu przez polskiego sztangistę złota olimpijskiego. Ogólnie byłem pod wrażeniem „lekkości”, z jaką lider zespołu komunikował się z tłumem, był to bardzo pozytywny aspekt koncertu. W trakcie występu między zgromadzonymi słuchaczami przechadzał się facet z Amnesty International, wyświetlając na plecach niczego nie świadomym osobą hasła typu „i ty możesz paść ofiarą…” czegoś tam, już dziś nie pamiętam, ale fajnie to wyglądało, mam nadzieję, że nie byłem jednym z tych nieświadomych z napisem na plecach. Ogólnie koncert wypadł niezwykle pozytywnie, przy każdej piosence bawiłem się wyśmienicie, na pewno był to jeden z najjaśniejszych punktów tamtego wieczoru.

Ostatni na scenie leśniej, Atari Teenage Riot z początku wydał mi się bardzo ciekawym zakończeniem dużych występów tego dnia. Intrygujące, mocne dźwięki dobiegające z głośników, sprawiły ze poczułem się jakby w transie, jednak w momencie wejścia kompletnie oderwanych i nie pasujących do reszty wokali (które przybierały formę darcia mordy), i ciągłych irytujących wrzasków w stronę publiki „make a fuckin’ nosie”, zmieniłem zdanie. Zespół się starał, tego nie można im odmówić, muzyka była naprawdę całkiem niezłą napierdalanką, to jednak partie wokalne były dla mnie nie do przyswojenia. Bardzo podobało mi się porównanie, którym ktoś rzucił bodajże na Last FM, twierdząc iż ATR to taki Scooter dla hipsterów, i wiele się chyba nie pomylił.

Pozytywnym zakończeniem wieczoru był dla mnie występ Andy Stotta. Gdybym tylko zachował trochę więcej sił to i na parkiecie wykazałbym się odrobinę większą ruchliwością. W zamian zamknąłem oczy stanąłem gdzieś w środku sali i w spokoju przyjmowałem napływające zewsząd dźwięki. Zmęczenie co chwilę nakazywało mi udać się na spoczynek, a ja mimo to za każdym razem odpowiadałem „jeszcze chwilkę” co musi świadczyć o sile muzyki Andyego Stotta.

Krótko podsumowując, moja pierwsza wizyta na Offie wypadła całkiem przyzwoicie, mam kilka zarzutów do spraw organizacyjnych, jednak nie wpłynęły one jakoś znacząco na odbiór całości. Wszak najważniejsza tamtego wieczoru była muzyka, a ta broniła się sama. Zobaczyłem Chromatics na żywo, więcej nie było mi potrzebne, a pozostali artyści tylko spotęgowali poziom ogólnego pozytywu w moim organizmie. Nie mam niestety porównania z wcześniejszymi edycjami, jednak mam nadzieję, że ta przyszłoroczna i towarzyszący jej zestaw artystów sprawi, że znów dopadnie mnie ochota by odwiedzić początkiem sierpnia katowicką dolinę trzech stawów.

PS. Wczoraj byłem na kolejnym festiwalu, mianowicie Tauron Nowa Muzyka, z którego również postaram się zdać relację (również tylko pierwszy dzień), i mam nadzieję że będzie nieco szybciej niż ta z Offa (może nawet jutro).

PPS. Dziś wystartowała włoska Serie A. Obejrzałem już większość spotkania Fiorentina v Udinese, teraz czekam na mistrzów Włoch podejmujących Parmę. Podsumowanie okresu przygotowawczego pojawi się u mnie pewnie po zamknięciu okienka transferowego tj. po 31 sierpnia.

sobota, 7 lipca 2012

Podsumowanie Euro 2012




Już pięć dni minęło od finału Euro 2012. W miarę ochłonąłem po tym co stało się w niedzielę, ale nie chcę za bardzo do tego wracać. Dziwnie się przestawić na szarą rzeczywistość, dobrze że już za niedługo olimpiada. W każdym razie, słowo podsumowania, co zapamiętam z pierwszej tak wielkiej imprezy w Polsce.
Przede wszystkim zaciętą rywalizację w grupach, w każdej do ostatniej kolejki awans był sprawą otwartą. Na pewno długo w pamięci zostanie słaba postawa Holendrów, a także łatwość z jaką Niemcy pokonywali kolejnych rywali. Zapamiętam też fajną Danię, której kibicowałem do jej ostatniego meczu grupowego.
W fazie pucharowej skupiałem swoją uwagę głównie na Italii, najpierw mordęga z Anglią i stresujące rzuty karne, później cudowny występ przeciwko Niemcom i eksplozja formy Balotelliego. W ogóle Mario był jednym z najfajniejszych piłkarzy na Euro, można go nienawidzić, można go kochać, ale nikt nie przejdzie obok niego obojętnie. Jego poza po strzelonej drugiej bramce w meczu z Niemcami jest licznie wykorzystywana przez kreatywnych internautów, nie ma dnia żebym nie znalazł jakiejś nowej przeróbki jego zdjęcia, a niektóre są naprawdę fajne. Podobnie było w 2006 roku po finale, zapanowała moda na „byka” Zidane’a.
Finałv – finału akurat nie chcę zapamiętać, Hiszpania była nie do zatrzymania, ale wszystko mogło się inaczej potoczyć gdyby nie te dwie kontuzje w włoskim zespole…

Moja 11 turnieju:
Bramkarz:
Buffon/Casillas – ciężko wybrać, który był lepszy, puchar zdobył Hiszpan, ale obaj mieli swoje niesamowite momenty na tym turnieju. Casillas dał się pokonać jedynie w pierwszym meczu Di Natale, później już bronił bezbłędnie. Buffon zaś nie raz i nie dwa ratował swoją reprezentację, najpierw z Hiszpanią, gdy stanął sam na sam z Torresem, później kilka razy popisał się znakomitym refleksem i instynktem z Anglikami, później obronił karnego, a z Niemcami dał popis swoimi niewiarygodnymi paradami.
Obrońcy:
Coentrao/Jordi Alba -  nie mogę się zdecydować na jednego z nich, pierwszy razem z Ronaldo brylował na lewej stronie Portugalii, drugi zaś jest wręcz odkryciem Euro, pewny w obronie, zdecydowany w ofensywie, w zasadzie obaj tacy są, dlatego tutaj sprawa nie rozstrzygnięta.
Bonucci – kto by pomyślał że to właśnie on, który jeszcze rok temu popełniał takie kiksy że głowa mała, będzie najlepszym obrońcą włoskim, ostoją reprezentacji, chłopak rozwija się z miesiąca na miesiąc, za kilka lat może stać się najlepszym na świecie!
Hummels – świetny, praktycznie nie do przejścia, dał się wkręcić w ziemię raz, Antonio Cassano, co kosztowało utratę bramki, jednak poza tym incydentem jego postawa na tym turnieju była godna podziwu.
Ramos – bezbłędny i pewny jak nigdy, w dużej mierze to jego postawie Hiszpanie zawdzięczają czyste konto przez prawie cały turniej.
Pomocnicy:
De Rossi – grał pewnie i w obronie w pierwszych dwóch spotkaniach, jak i później w pomocy, świetnie asekurując Pirlo, a i sam potrafił zagrozić bramce, jak w ćwierćfinale z Anglią, po jego strzale piłka trafiła w słupek, a szkoda bo mielibyśmy bramkę turnieju.
Pirlo – reżyser i to z profesurą! Po świetnym sezonie w Juve, również w reprezentacji nie spuścił z tonu, asysty, gol z wolnego, perfekcyjnie wykonana jedenastka, a przede wszystkim najpiękniej truchtał po boisku! Nie można również zapomnieć o tym jak angażował się w grę obronną, prawdziwy lider. Najlepszy piłkarz turnieju.
Xabi Alonso – przyćmił swoja postawą Xaviego, grał świetnie zarówno z przodu jak i z tyłu, bez niego sukcesu Hiszpanii by nie było.
Napastnicy:
Torres – z każdym meczem był lepszy, powoli wracał do formy, ale udało mu się na tych mistrzostwach ostatecznie ją odbudować, w każdym razie jego gra, jego starania, jego zaangażowanie bardzo mi zaimponowały.
Balotelli – Mario jaki jest każdy widzi, na tych mistrzostwach imponował na początku nieskutecznością, a później od meczu z Irlandią, aż kipiał piłkarską złością i chęcią udowodnienia wszystkim na co go stać.
Bendtner- tak, właśnie On! Dania miała bardzo ciężką grupę, a mimo to walczyli do końca jak równy z równym, a wyróżniającym się graczem na pewno był właśnie Nicklas. Pomagał w środku pola, mądrze się zastawiał, walczył, a kiedy miał okazje strzelał. Gdyby Danii udało się wyjść z grupy, mógłby sporo namieszać.


Buffon/Casillas

Ramos             Bonucci           Hummels          Coentrao/Jordi Alba

                                     Pirlo
Xabi Alonso                            De Rossi

Balotelli                                   Torres
                        Bndtner

Najlepszy mecz to bez wątpienia Włochy v Niemcy, emocje i walka od początku do końca!

Już nie mogę się doczekać mundialu w Brazylii.

PS. Do września robię sobie przerwę z piłką, dopiero jak wystartuje Serie A będę miał o czym pisać. Teraz skupiam się na muzyce (już za niedługo Off Festival!), grafice i może na anime. Ostatnio zacząłem oglądać (po długim rozbracie z japońską animacją i ogólnie kulturą) Dennou Coil i jest interesująco, szczególnie od strony technicznej. Postaram się w niedługim czasie i o tym tu namęczyć.
Ciao!

poniedziałek, 2 lipca 2012

nie płacz Italio!


Jestem z Włochami od dziewiątego roku życia, 15 lat! Już podczas mistrzostw świata we Francji płakałem kiedy Di Biagio przestrzelił karnego, pamiętam że pocieszała mnie wtedy moja mama, mówiąc „strzelił w poprzeczkę? A to dupek” ; ) dziś znowu musiała mnie pocieszać, dziś nie płakałem, ale tylko dlatego że jakoś ostatnio płakać nie potrafię. Widząc łzy w oczach Pirlo było mi naprawdę źle. Niestety Hiszpania zdobyła po raz trzeci w historii, a drugi z rzędu mistrzostwo Europy i trzeba im oddać że faktycznie byli lepsi. Włosi jednak nie poddali się nawet grając w dziesiątkę (po kontuzji Thiago Motty). Może i Prandelli zagrał zbyt odważnie, może powinien znowu zastosować wariant z piątką pomocników, nie ma co gdybać teraz. Porażka w finale boli, ale porażka po meczu w którym zostawiło się masę zdrowia boli mniej, Włosi do momentu zejścia Motty grali dobrze, nawet przeważali w posiadaniu piłki, szkoda że Brazylijczyk z włoskim paszportem doznał urazu, szkoda ze Chliellini doznał urazu… mecz mógł wyglądać zupełnie inaczej. Trzeba jednak oddać Hiszpanom to co się im należy, to był ich wieczór, byli lepsi i wygrali zasłużenie. Brawo.

niedziela, 1 lipca 2012

Euro 2012 Finał - Hiszpania v Włochy


Za niecałe 2 godziny jedenastki Hiszpanii i Włochów wyjdą na murawę stadionu olimpijskiego w Kijowie, by stoczyć ostatni pojedynek w tych mistrzostwach Europy. Pojedynek najważniejszy bo nagrodą jest wieczna sława, nieśmiertelność. O tą nieśmiertelność walczą głównie Hiszpanie, bo to oni staną wieczorem przed szansą obrony tytułu sprzed czterech lat, co nie udało się jeszcze nikomu, nie byłby to wyczyn jakiś ogromnie wybitny gdyby nie fakt że Ci sami Hiszpanie, wzięli po drodze jeszcze Mistrzostwo Świata, a w rozgrywkach klubowych, większość reprezentantów kończy minimum w półfinale CL.

Mimo to nagle namnożyło się kibiców Włoskich, życzących niebieskim zwycięstwa w finale, choć jeszcze niedawno większość na nich (nie przesadzając) pluli. Jak to się wszystko potrafi szybko zmienić, dziś to Hiszpański styl nazywają nudnym(!?), świat ewidentnie staje na głowie.

Italia pięknieje z dnia na dzień i wierzę, że zatrzymają Hiszpanów, którzy prawdziwie są rewelacją, za mojego życia żadna drużyna nie zagrała 3 razy z rzędu w finale wielkiej międzynarodowej imprezy, a co więcej pierwsze dwa razy ja wygrała. Dziś jednak po prostu nie może im się udać, Włochy są naznaczone przez Boga, zobaczcie tylko z jaką pasją śpiewają swój hymn, od razu widać jak bardzo im zależy. Na przekór wszystkim, wznoszą się na wyżyny umiejętności, dzięki temu są tam gdzie są.

Nie można jednak wszystkiego przypisywać zaangażowaniu piłkarzy i woli walki, trzeba pamiętać o rewelacyjnym przygotowaniu taktycznym. Cesare Prandelli to kolejny wybitny już włoski taktyk, który calcio chłonął od małego, ba co ja mówię, tak jak inni włoscy trenerzy, calcio wyssał z mlekiem matki. Włoscy trenerzy nawet w niskiej klasie rozgrywek analizują każdy szczegół przeciwnika, w jego taktyce, sposobie gry, ustawieniu by znaleźć lukę która pozwoli dać im zwycięstwo. Taki jest właśnie Prandelli, robi świetne zmiany, idealnie ustawia zespół, wyciągnął reprezentację z dołka w jakim Ci znaleźli się po ostatnich MŚ. Nie miał łatwego zadania, a jednak jest tu i teraz w finale Euro 2012.

Hiszpanie i Włosi, zakończą tak jak rozpoczęli, też w niedziele, tyle że na innym stadionie. Hiszpanie mogli Włochów wyeliminować, wystarczyło zremisować w ostatnim meczu z Chorwacją, a dziś pewnie mierzyliby się z Niemcami, ekipą z którą ostatnio nie mają większych problemów. Tzn. mają, ale zawsze wygrywają, z Włochami zaś nie wygrali na dużej imprezie nigdy. Nawet ćwierćfinał sprzed czterech lat, w którym co prawda wyeliminowali Włochów, ale po rzutach karnych, a taki rezultat jest oficjalnie traktowany jako remis. Czy dzisiaj będzie ich stać na zwycięstwo? Buffon twierdzi że w szatni panuje podobna atmosfera jak w 2006 roku. Balotelli chce strzelić w finale 4 gole, wszyscy szczęśliwi, byleby to ich nie zgubiło.

FORZA AZZURRI ! ! !


Jaka piękna ta Italia



Kto przed mistrzostwami stawiał na finał Włochy - Hiszpania? Kto w ogóle stawiał że Azzurri dotrą tak daleko? Kto jeszcze dzień przed drugim półfinałem powiedziałby że Niemcy, murowani faworyci do złota turnieju, następnego dnia odpadną? I to z ekipą, która jeszcze 2 lata temu podczas MŚ 2010, odpadła z najsłabszej grupy turnieju, remisując z potęgami pokroju Paragwaju czy Nowej Zelandii by ostatecznie dać się zbesztać Słowakom (chyba też nie warto nawet wspominać że Włosi bronili wtedy mistrzostwa wywalczonego w Niemczech). Powiem szczerze, że sam miałem wątpliwości, oczywiście wierzyłem w awans Włochów, ale miałem spore obawy i to już podczas meczu z Anglikami.

Piłkarze Italii jednak mnie nie zawiedli, spójrzcie proszę tylko na statystyki, które tym razem ani trochę nie kłamią, strzały: 35-9 (W-A), celne: 20-9, podania celne: 815-320, posiadanie piłki: 64%-36%, Włosi dominowali w każdym aspekcie spotkania i dziwne, że nie udało im się rozstrzygnąć go na swoją korzyść w regulaminowych 90 minutach. Anglicy zabawili się w stereotypowych Włochów, i zagrali catenaccio, jednak chyba nigdy nie słyszeli pięknego polskiego powiedzenia: „nie ucz ojca dzieci robić”. Azzurrim brakowało w tamtym meczu jedynie skuteczności, a Angielskie catenaccio polegało na wstawieniu do bramki autobusu. Mario w końcu harował, starał się, ale jak na złość nie wychodziło. Włosi często dosłownie walili głową w mur, sam Lescott przyjął na siebie chyba z 5-7 strzałów. 

Co się jednak nie udało podczas gry, udało się ze stojącej piłki w karnych. Nienawidzę gdy moja drużyna musi mierzyć się w konkursie jedenastek, zwyczajnie moje nerwy są wtedy w strzępach, i myślę że przez takie sytuacje, moje życie skończy się 10 lat za wcześnie. Na szczęście mimo niepowodzenia Montolivo już w drugiej serii, Pirlo zrobił swoje, zachował się jak prawdziwy lider, wykonał swoją jedenastkę perfekcyjnie, co dodało skrzydeł Włochom, a ewidentnie podcięło je Anglikom. Ostatecznie dzieła dopełnił Buffon broniąc strzał Cole’a.

W półfinale na ekipę Cesare Prandelli’ego czekali już Niemcy, którzy nie dosyć że mieli dwa dni więcej na wypoczynek to jeszcze zdecydowanie mniej zdrowia zostawili na boisku gładko pokonując Grecję 4:1. Jednak Niemcy obawiali się Włochów, na pewno bardziej niż Anglików co podkreślił w wywiadzie Lahm. Poza tym patrząc w przeszłość Niemcom nigdy wcześniej nie udało się pokonać Italię na wielkim turnieju, przegrywali bądź remisowali, ostatni raz 6 lat temu, w półfinale mistrzostw świata, rozgrywanych właśnie w Niemczech (0:2 po dogrywce). Na pewno mieli w pamięci tamto spotkanie, wychodząc na murawę w Warszawie, chcieli się zrewanżować. Było to widać na początki spotkania, reprezentanci Niemiec praktycznie od razu zaatakowali i narzucili straszne tempo. Obrona i Buffon, wyglądali w pierwszych dziesięciu minutach na niepewnych, co się jednak z biegiem spotkania zmieniło. Na pewno czuli jeszcze zmęczenie po ćwierćfinale. Później już brylowali Włosi, akcje Niemców kończyły się zazwyczaj na Włoskich obrońcach, zaś ataki Włochów z akcji na akcję były coraz groźniejsze. Aż w końcu w 20 minucie Mario Balotelli dostał wyśmienitą piłkę na głowę od Cassano - który minął jak dzieci dwóch niemieckich obrońców - i dał prowadzenie Włochom. Piętnaście minut później było już 2:0, znowu Balotelli, tym razem po rewelacyjnym długim podaniu od Montolivo. Super Mario znalazł się w podobnej sytuacji jaką miał z Hiszpanami, tyle że tym razem zachował się tak jak był powinien, huknął aż miło, Neuer nawet się nie ruszył. Czarnoskóry Włoch, po raz pierwszy chyba okazywał jakieś oznaki radości ze zdobytego gola, choć wcześniej zarzekał się że cieszyć się będzie jedynie z gola strzelonego w finale LM bądź MŚ/ME. To pokazuje jak bardzo mu zależało, jak bardzo się zmienił na tym turnieju. Po zdobyciu gola ściągnął koszulkę, napiął mięśnie, stanął jak posąg, dostał oczywiście żółtą kartkę, którą później tłumaczył, że nie dotyczyła ona samego faktu ściągnięcia koszulki, ale zazdrości sędziów jego budowy.

Spodziewałem się, że gwiazda Balotelli’ego może na tych mistrzostwach rozbłysnąć, ale pierwsze mecze w jego wykonaniu skutecznie mnie od tych myśli odwiodły. Dopiero gdy Prandelli posadził go na ławce w meczu o wszystko z Irlandią, Mario zaczęło zależeć, wszedł w drugiej połowie, zdobył pięknego gola, i zaraz po tym wymierzył groźnie palcem w kierunku trenera i posłał mu kilka prawdopodobnie nieładnych słów, dobrze że Bonucci szybko zasłonił mu usta, bo mogło się to źle skończyć.

Niemcy słynący ostatnimi czasy ze swoich pomocników, nie potrafili znaleźć sobie miejsca w środku pola, Marchisio skutecznie wyłączył Schweinsteigera, De Rossi Ozila, Kroos również nie istniał. Dopiero wejście Mullera w końcówce coś dało, coś ruszyło, ale to było za mało tego wieczora na Włochów. Pod koniec Niemcy oddychali już tylko rękawami, tempo jakie wcześniej narzucili zemściło się na nich, mimo tych dwóch dni przewagi, wyglądali na bardziej zmęczonych. Karny w końcówce napędził mi i pewnie niejednemu kibicowi strachu, sam Buffon strasznie się zdenerwował i po ostatnim gwizdku sędziego, wkurzony zszedł szybko do szatni nie ciesząc się z kolegami, De Sanctisa nawet odepchnął, tak samo jak i maskotkę. Podirytował się, i to całkiem słusznie z powodu rozluźnienia w końcówce. Mówił że gdyby chociaż przez przypadek coś jeszcze Niemcom wpadło, to w dogrywce dostali by jeszcze dodatkowe 7 goli. To chyba jedna z ostatnich jego szans na sukces w tak wielkiej imprezie i w ogóle się mu nie dziwię że się zdenerwował. Takiego nastawienia należy oczekiwać od wszystkich, a w finale nie będzie problemów.

sobota, 23 czerwca 2012

Euro 2012 podsumowanie fazy grupowej




W ostatnim czasie z powodu natłoku obowiązków musiałem zaniechać relację z dnia na dzień Euro. Postaram się jednak podsumować to, co do tej pory się wydarzyło.

Grupa A


Najsłabsza grupa na turnieju, a w niej najwięcej niespodzianek. Mieli wyjść Rosjanie i po cichu (a niepoprawni optymiści bardzo głośno) wszyscy liczyliśmy, że i Polacy. Skazywaliśmy wręcz na pożarcie Greków, nie dając również większych szans Czechom, którzy ponad dekadę mogli się cieszyć bardzo silną reprezentacją prowadzoną przez Pavela Nedveda i Karela Poborskiego, teraz muszą zadowolić się grupą przeciętniaków pod wodzą starzejącego się już Rosickiego. Co się ostatecznie wydarzyło wszyscy dobrze wiemy, mimo bardzo słabego występu z Rosją w pierwszym meczu (1:4) i nie najlepszego, ale mimo wszystko wygranego z Grecją (2:1), to właśnie Czesi zajęli pierwszą pozycję w grupie pokonując w ostatnim spotkaniu Polaków (1:0).
Znowu wszystkich zaskoczyli Grecy, konsekwentnie grając swoje. W każdym spotkaniu mądrze rozkładali siły, grali zespołowo i to przyniosło efekty. Najpierw bardzo cenny remis z gospodarzem (1:1), następnie minimalna porażka z Czechami, (niewiele zabrakło im wtedy do remisu, i choć nie oglądałem spotkania to słyszałem że prezentowali się dużo lepiej niż nasi południowi sąsiedzi) i w końcu totalne zaskoczenie, zwycięstwo 1:0 z faworyzowaną Rosją, której zapewne wydawało się że będzie to spacerek.
Nasi mimo zajęcia ostatniego miejsca nie grali aż tak źle. Jednak bardzo nieumiejętnie rozłożyli siły, i w zasadzie starczyło im na pierwszą połowę spotkania z Grecją, później wydawało się że jadą na oparach. Remis z Grecja to jedno, jak na początek nie jest najgorzej, ale uważam już że mecz z Rosją był do wygrania. Wtedy należało rzucić wszystko do ofensywy i liczyć że coś wpadnie, jakby się nie udało i Polska by przegrała to w zasadzie nic by się nie stało, bo ostatni mecz i przy naszym remisie z Rosją i przy porażce, musieliśmy po prostu wygrać. W meczu z reprezentacją Czech mogło zdarzyć się wszystko, mieliśmy swoje okazje, nie udało się ich wykorzystać, Czesi mieli swoją i ją wykorzystali. Szkoda, ale nie można narzekać, było całkiem nieźle, jak na drużynę która jeszcze 2 lata temu wyglądała jak koktajl z kozich bobków. Smuda przez te dwa lata nadał temu koktajlowi koloru i wszyscy myśleli że to owoce leśne, ale smak się niewiele zmienił. Bardzo podobało mi się zdanie, które napisał Rafał Stec na swoim facebooku, aż je na zakończenie wspomnień z tej grupy zacytuję „nęka mnie refleksja o tym, jak okrutne było tamto zakrzywienie czasoprzestrzeni z wiadomej dekady, które zamydliło nam oczy, sugerując, że Polak potrafi kopać piłkę. Gdybyśmy uświadomili sobie, że się do tej gry genetycznie nie nadajemy, i przyjęli wreszcie perspektywę San Marino albo innego Fidżi, to radość z samego udziału we wszelkich mistrzostwach mogłaby być naprawdę piękna”.

Grupa B


O tej grupie mogę krótko powiedzieć – bardzo mocne Niemcy, szybka i szczęśliwa Portugalia, momentami rewelacyjna Dania i zepsuta pomarańcza.
Niemcy są piekielnie silni, wygrali grupę śmierci, ba wygrali wszystkie spotkania w niej, choć nie raz się męczyli, to jednak widać było że są lepsi od swoich rywali. Na tle Portugali wyglądali na odpowiednio wyważonych, solidni w tyle i mocni z przodu, na tle Holendrów wyglądali na drużynę, na kolektyw, zaś przy Duńczykach wyglądali po prostu na bardziej utalentowanych. Mają wszystko by wygrać te mistrzostwa, ale te wszystkie ciężkie spotkania grupowe mogą dać o sobie znać w półfinale, mimo to stawiam ich za faworytów tego turnieju.
Najbardziej w tej grupie szkoda mi Duńczyków. Dla mnie to najfajniejsza ekipa tych mistrzostw, waleczni, doskonale poukładani, niestety czegoś zabrakło, może tej nutki indywidualizmu. Świetnie zaprezentowali się środkowi obrońcy, Agger i Kjear. Poza tym z dobrej strony pokazali się Bendtner i Krohn-Dehli, a na bramce bardzo dobrze spisywał się Andersen. Trzeba przyznać że jak na tak trudną grupę spisali się dobrze już na początek pokonując Holandię, później niestety porażka z Portugalią, ale za to po wspaniałej walce, przegrywając 0:2 zdołali wyrównać, by ostatecznie na 3 minuty przed końcem stracić trzeciego gola. W spotkaniu z Niemcami, wcale nie wyglądali na gorszych, jednak sił wystarczyło im jedynie na odrobienie jednego gola, a potrzebowali zwycięstwa. Nikogo na tym turnieju nie jest mi tak szkoda jak Duńczyków.
O Portugali nie chce mi się za bardzo wspominać, widziałem ich 2 spotkania i nie zachwycali. Bez Ronaldo by nie niewiele wskórali, a w obronie prezentują się nijak.
Holandia to już kompletne dno, na ostatnich MŚ zaprezentowali się świetnie, byli poukładani, mocni w defensywie i wystarczająco skuteczni w ataku. Na naszym turnieju byli już zbieraniną artystów indywidualnych, do tego podobno pokłóconych. Gdzieś ktoś się śmiał, że Van Persie specjalnie nie trafia do bramki żeby Sneijder czasem nie zaliczył asysty (oczywiście to zwykłe żarty, ale jak najbardziej pasują do sytuacji Holendrów), bardziej po trybunach walił jedynie Kerzhakov. Źle się na nich patrzyło i bardzo dobrze, że już ich nie ma.

Grupa C


Tutaj mogę być odrobinę nieobiektywny, nie lubię Hiszpanów, a Włochom kibicuję od 1997 roku. Hiszpanie moim zdaniem nie zachwycali i może im być ciężko w spotkaniu ćwierćfinałowym z Francją. Z Włochami się męczyli, zaprezentowali się gorzej niż poprzedni mistrzowie świata, przed porażką uratował ich Casillas, głupota Balotelliego i potwierdzający swoją słabą formę Torres. Z Irlandczykami było już dużo lepiej, gładko się po nich przejechali, ale przy Chorwatach znowu nie błyszczeli. Iniesta dwoił się i troił, ale niewiele to dawało, oni wygrali przez ostatnie 4 lata wszystko i nie sądzę by mieli siły sukces z 2008 roku powtórzyć.
Włosi jak zwykle wolno się rozkręcają, ale zarówno z Hiszpanią i z Chorwacją zagrali bardzo dobrze, niestety w każdym z tych spotkań popełnili po jednym błędzie co zakończyło się dla nich dwoma remisami. Z Irlandią widać było że są spięci, musieli ten mecz wygrać, a podopieczni Trapattoniego mimo, że grali już o nic wcale nie ułatwiali im zadania. Najgorsze dla Włochów było to że w tym ostatnim meczu nie wszystko zależało już od nich, remis Hiszpanów z Chorwatami 2:2 i wyżej eliminował ich z turnieju (tak jak 8 lat temu w Portugalii). Męczyli się, ale ostatecznie im się udało i wierzę że teraz mogą dojść do finału. Kryzys zawsze jednoczył Włochów, gdy w ich kraju, w ich lidze wybuchał skandal korupcyjny, Ci pokazywali że są jednością i wygrywali turnieje. Teraz jedyne czego im brakuje to skuteczność. We Włoszech nie ma obecnie napastnika na miarę Vieriego, Inzaghiego, Del Piero, Tottiego czy nawet Toniego i to może być gwoździem do trumny. Obrona gra na bardzo wysokim poziomie, pomoc również od niej nie odstaje, dlatego wszyscy liczą na przebudzenie Balotelliego, który dał już próbkę możliwości w końcówce z Irlandią. Mają ogromną szansę żeby wrócić z piekła w jakim się znaleźli w 2010 roku, muszą ją tylko wykorzystać.
Chorwacja stawiana za czarnego konia turnieju prezentowała się bardzo dobrze, ale jedynie na tle Irlandczyków, później już mierząc się z dwoma potęgami nie mieli tylu atutów. Modric w meczu z Włochami praktycznie nie istniał, a bez niego cała siła napędowa Chorwatów drastycznie nikła, a ataki wyglądały schematycznie. Meczu z Hiszpanami nie widziałem, ale słyszałem że również specjalnie nie błyszczeli. Z dobrej strony na pewno pokazał się Mario Mandzukic, strzelec 3 goli dla swojej reprezentacji, jak najbardziej zasłużył na wyróżnienie. Słyszałem że już Juventus i Everton wyraziły zainteresowanie jego osobom, a to o czymś świadczy.
Irlandia to była raczej taka fajna drużyna, z bardzo zabawowymi, sympatycznymi kibicami. Nie można odmówić im woli walki, jednak sam fakt, że znaleźli się na tym turnieju już powinien być dla nich sukcesem.

Grupa D


Najmniej dla mnie interesująca grupa, choć bardzo silna to jakoś nie miałem nigdy czasu dokładnie jej śledzić. Cieszę się jedynie że Anglia ją wygrała, choć nic szczególnego nie pokazali. Było dużo dramatycznych, emocjonujących spotkań, jak choćby Ukraina Szwecja, gdzie najpierw gola zdobył Ibrahimovic, lecz współgospodarze się nie poddali i wygrali z uznawanymi za faworytów meczu Szwedami. Piękne momenty miał wtedy Shevchenko, każda legenda swojej reprezentacji chciała by się w podobny sposób żegnać z futbolem.
Anglia Szwecja to kolejne emocjonujące spotkanie zakończone wynikiem 3:2, dużo dramaturgii, zwroty akcji i piękna bramka na koniec Welbecka. Szkoda że nie udało się Ukrainie awansować, ale odpaść z Francją i Anglią to nie wstyd.
Francuzi tak jak i Anglicy na kolana nie powalali, ale oni potrafią tak wszystkich uśpić z początku turnieju, a później psim swędem wedrzeć się do finału jak to miało miejsce w 2006 roku. Jednak nie wróżę im dużych sukcesów tym razem, to ciągle ekipa w przebudowie, Nasi nie jest jeszcze takim liderem jakim powinien być, Ribbery nigdy takim być nie potrafił (mimo całego szacunku do niego i jego umiejętności). Czeka ich niewiarygodnie ciężka przeprawa z Hiszpanami i wydaje mi się że ćwierćfinał to maksimum jakie osiągną w tym turnieju.
Anglia wydaje mi się też nie mieć wystarczająco dużo atutów by wyeliminować Italię, od niedawna dopiero pracują z obecnym szkoleniowcem, więc już samo wyjście z grupy jest dla mnie zaskoczeniem. Muszę jednak przyznać że ich polubiłem więc jeżeli mimo wszystko uda im się pokonać Włochów, to będę mocno trzymał za nich kciuki w kolejnych pojedynkach.

Ćwierćfinały (moje typy)
Czechy v Portugalia (0:2)
Niemcy v Grecja (2:0)
Hiszpania v Francja (1:1 – awans Hiszpanów)
Anglia v Włochy (1:2)

PS. Tekst pisany oczywiście przed ćwierćfinałami gdy jeszcze nie wiadome były wyniki pierwszych dwóch spotkań, jak widać dobrze wytypowałem pierwszych półfinalistów, co nie było zbyt trudne chyba dla nikogo, zobaczymy jak dzisiaj zaprezentują się Hiszpanie z Francuzami i jutro Anglia z Włochami.

czwartek, 14 czerwca 2012

Euro 2012 - dzień 5


Dzień 5

Ważny dzień dla wszystkich kibiców polskiej reprezentacji. Najpierw pojedynek Greków z Czechami, a później bitwa warszawska Polska Rosja. Pierwszego spotkania nie miałem niestety czasu obejrzeć, ale z tego co udało mi się dowiedzieć wyglądało dość podobnie do spotkania Polski z Grecją.

Grecja v Czechy 1:2
0:1 Jiracek 3’
0:2 Pilar 6’
1:2 Gekas 53’


Czesi podobnie jak Polska, ruszyli z ofensywą od początku spotkania, co się bardzo opłaciło, bo nie dość że szybko wyszli na prowadzenie, to jeszcze udało im się to czego nasi nie potrafili zrobić, mianowicie wbić Grekom drugiego gola. Z czasem bankruci z półwyspu bałkańskiego zdobywali coraz więcej terenu, podobnie jak w pierwszym meczu powoli się rozkręcając. Zdołali wbić nawet gola Czechom, jednak sędzia go nie uznał odgwizdując spalonego, ten fragment akurat widziałem i wydawało mi się że sędzia się pomylił, ale nie jestem pewien. Po zejściu Rosicky’ego Grecy już praktycznie dominowali na boisku, co zaowocowało bramką, jednak na więcej nie było ich tego wieczoru stać. Czesi bez Rosicky’ego kompletnie sobie nie radzili i w tym można upatrywać szanse naszej reprezentacji w ostatnim meczu w grupie.

Polska v Rosja 1:1
0:1 Dzagoev 37’
1:1 Błaszczykowski’


Niektórzy patrząc na wynik mogą być zadowoleni, mi jednak wydaje się że Polacy nie wykorzystali swojej szansy. Mimo dobrej gry straciliśmy bramkę pod koniec pierwszej połowy co na pewno podcięło trochę skrzydła chłopakom, na szczęście nie na tyle by w drugiej części spotkania nie spróbować powalczyć o lepszy wynik. W końcu po świetnej akcji Piszczka i Błaszczykowskiego i pięknym strzale tego ostatniego udało się naszym wyrównać. I od tego momentu wydaje mi się, że Polacy nie zrobili wystarczająco dużo by wygrać to spotkanie. Remis nic nie dawał, i tak trzeba wygrać z Czechami żeby wyjść z grupy, więc kurczowe trzymanie się swojego pola karnego i posyłanie jedynie długich piłek na Lewandowskiego wydaje mi się nie do końca przemyślaną taktyką. Brakowało gry środkiem pola, myślę że Mierzejewski wszedł trochę za późno, to samo z Brożkiem. Łatwo jednak krytykować jak się siedzi przed telewizorem, Smuda jest selekcjonerem od kilku lat więc wie najlepiej na co stać poszczególnych piłkarzy, a za swoje decyzje będzie rozliczany.
Wydaje się że siada naszym kondycja, w meczu z Grecją wystarczyło na 45 minut, z Rosją aż tak nie szarżowali, ale były okresy meczu gdzie Polacy po prostu stali w miejscu, nie wychodzili na pozycję, nie atakowali przeciwnika. Obawiam się że to może być nasza słabość w spotkaniu z Czechami, którzy jednak wydają się do ogrania, ale mobilizacji na pewno Polakom nie zabraknie.

Wyróżnieni:
Wasilewski (Polska), Polanski (Polska) Arszawin (Rosja)

wtorek, 12 czerwca 2012

Euro 2012 - dzień 4


Dzień 4

Ostatni dzień pierwszej kolejki opiszę krótko, gdyż nie byłem jakoś specjalnie zafascynowany żadnym z pojedynków. W grupie D troszkę trzymam kciuki za Anglikami, daaaawno nic nie wygrali więc niech chociaż do półfinału dojdą, poza tym jest to bardzo ciekawa i sympatyczna ekipa.

Anglia v Francja 1:1
1:0 Lescott 30’
1:1 Nasri 39’


Synowie Albionu dobrze zaprezentowali się w meczu z Francją, choć muszę przyznać że ogólnie spotkanie to mnie rozczarowało i w sumie nie wiem nawet kogo wyróżnić. Anglia zagrała jako kolektyw (co akurat jest bardzo pozytywne), nikt się specjalnie nie wybijał, po stronie Francji zaś ciekawe spotkanie zagrał strzelec bramki Nasri, oraz ewentualnie Ribery, pewnym punktem obrony był za to Mexes, widać że dużo dała mu regularna gra w Milanie w ostatnim sezonie. Myślę że Anglicy wyjdą z grupy z pierwszego miejsca, zaś Francja odpadnie kosztem Ukrainy.

Ukraina v Szwecja 2:1
0:1 Ibrahimovic 52’
1:1 Shevchenko 55’
2:1 Shevchenko 62’


Drugi z gospodarzy fantastycznie rozpoczął turniej. Ukraińcy skazywani na pożarcie w swojej grupie zrobili pierwszy krok do awansu z niej i wcale nie jest powiedziane że w następnych spotkaniach nie sprawią jeszcze większej niespodzianki. Grali szybko, widowiskowo i  co najważniejsze – skutecznie. Shevchenko rozegrał świetne spotkanie, był prawdziwym liderem swojego zespołu, gdy schodził z boiska dostał cudowną i zasłużoną owację od swoich kibiców. Szwedzi grali bardzo rozczarowująco, bez pomysłu, Ibra też za wiele nie mógł zrobić, mimo strzelonego gole na pewno nie może zaliczyć tego spotkania do udanych. Fajnie że Ukraina wygrała, mam nadzieję że wyjdą z grupy, bo chociaż jeden gospodarz powinien zostać w dalszej fazie turnieju.

Wyróżnieni:
Nasri (Francja), Mexes (Francja), Shevchenko (Ukraina)

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Euro 2012 - dzień 3


Dzień 3

Na ten dzień czekałem od dawna, jako wielki i oddany kibic Juventusu i reprezentacji Włoch nie mogłem się wręcz doczekać starcia Azzurrich z Hiszpanami. Włochy znowu pogrążone są w aferze korupcyjnej, zatrzymano kilku piłkarzy, Criscito nawet został odesłany do domu ze zgrupowania kadry gdyż jest jednym z podejrzanych. Poza tym Italia ma problemy kadrowe, kontuzji doznał Barzagli, jeden z filarów defensywy Juve i reprezentacji, brak prawego obrońcy z prawdziwego zdarzenia, a do tego sprawa z Criscito. Włosi od jakiegoś czasu mają też problemy z napastnikami, pokolenie świetnych włoskich snajperów się właśnie skończyło, a następców na odpowiednim poziomie nie widać. To wszystko sprawiło, że fani mieli się czego obawiać a Prandelli miał niezły orzech do zgryzienia jak ustawić zespół. W eliminacjach i sparingach grali 4-3-1-2, bądź 4-3-3 jednak jak pokazał ostatni sprawdzian przed Euro, z Rosją, Włosi nie do końca mają piłkarzy do takiego ustawienia. Maggio wystawiany na prawej obronie kompletnie sobie nie radził, zawinił chyba przy wszystkich golach, do tego pomoc nie funkcjonowała tak jak powinna, szczególnie Montolivo jako tetraquista się nie sprawdził i brakowało typowego środkowego napastnika, bo Balotelli na pewno takim nie jest. W ostatniej chwili ze względu na wszystkie wymienione czynniki postanowił zmienić ustawienie na 3-5-2 preferowane przez Juve i Napoli.
Hiszpanie też mieli problem ze składem, gdyż kontuzje ciągle leczy kapitan reprezentacji Puyol, a chwilę przed turniejem urazu nabawił się jej najlepszy strzelec – Villa. Hiszpania mimo – wydawałoby się – bogactwa talentów, miała problem ze znalezieniem odpowiednich zmienników. Do środka obrony musiał zostać przesunięty Ramos, którego partnerem jest Puyol (ostatnio pomijany przez trenera Barcy), a w ataku miejsce Villi miał zająć ktoś z dwójki Torres, Llorente. Pierwszy jest bez formy, drugi zaś nie należy do ulubieńców Del Bosque, dlatego ostatecznie w wyjściowej jedenastce na mecz z Włochami, nie znalazł się żaden typowy napastnik, najbardziej wysuniętym graczem został Fabregas.

Włochy v Hiszpania 1:1
1:0 Di Natale 61’
1:1 Fabregas 64’


Wielu zapewne kręciło nosami przy tym spotkaniu, wielu się zawiodło i momentami pewnie nudziło. Ja jednak rozkoszowałem się każdą minutą tego spotkania, było wręcz idealne, świetnie poukładani Włosi od czasu do czasu bardzo groźnie kąsali Hiszpanów, stwarzając sobie w pierwszej połowie więcej dogodnych sytuacji na objęcie prowadzenia. Hiszpanie owszem naciskali, jednak nie potrafili się przedrzeć przez praktycznie bezbłędnych (choć czasami trochę chaotycznych, ze względu chyba na nietypowo ustawionego na środku obrony De Rossiego, który rozegrał co prawda świetny mecz, ale widać że to nie jest jego pozycja) w defensywie Włochów.
W drugiej części Włosi trochę się rozluźnili i doprowadziło to Hiszpanów do kilku groźnych sytuacji, jednak kiedy nie mogli obrońcy, Buffon pojawiał się na posterunku. Po kilkunastu minutach drugiej połowy Balotelli stworzył idealną sytuację by pokonać Casillasa, ale chyba sam był oszołomiony tym że mu się to udało i dał sobie w bardzo głupi sposób odebrać piłkę, do teraz nie wiem i nie mogę uwierzyć jak mógł tak to zepsuć?! Chwilę później na boisku pojawił się Di Natale i dosłownie po kilku minutach po rewelacyjnym podaniu od Pirlo zdobył gola. Krótko jednak trwała moja i wszystkich kibiców Italii radość, gdyż pierwszy raz obrona dała się rozciągnąć, co wykorzystał Silva podając do Fabregasa i już było 1:1. Wydaje mi się że w tej akcji nie popisał się De Rossi, ale nie można tylko jego winić. Później zarówno jedni, jak i drudzy mieli swoje okazje, np. Torres, ze dwa razy bodajże udowodnił wszystkim, że stracił swój snajperski instynkt, najpierw świetnie wyczuł go Buffon (który takimi sytuacjami udowadnia że Ciągle jest jednym z najlepszych jeśli nie najlepszym goalkeeperem na świecie) i odebrał mu piłkę, później już bramka była za niska dla jego lobu. Z drugiej strony dobrze prezentowali się Giovinco (który zmienil Cassano) i szczególnie Marchisio, który miał kilka naprawdę fajnych rajdów i okazji do zdobycia gola, jednak zawsze na jego drodze stawał Casillas.
Szkoda trochę tego wyniku bo wydawało mi się że Włosi ogólnie zaprezentowali się lepiej stwarzając więcej okazji zagrażających bramce Hiszpanów. Jak pokazał następny mecz grupy C, pozostali rywale wcale nie będą łatwą przeprawą dla dwójki faworytów.

Irlandia v Chorwacja 1:3
0:1 Mandzukic 3’
1:1 St Ledger 19’
1:2 Jelavic 43’
1:3 Mandzukic 48’


To spotkanie nie było dla mnie taką atrakcją jak mecz Włochów z Hiszpanami, dlatego też oglądałem go bez większych emocji nawet niezbyt się na nim skupiając, a w końcówce nawet odrobinę przysypiałem. Nie oznacza to jednak że mecz był słaby, tempo było szybkie, dużo bramek, ale też dużo takiej przypadkowej gry, czasami Chorwaci myślę że nie wiedzieli kiedy zwolnić, bez Luki Modrica myślę że niewiele by zdziałali na tym turnieju. Ich gra może się podobać, i na pewno będą stanowić ciężką przeprawę dla Włochów i Hiszpanów, ale nie wydaje mi się żeby udało im się awansować z tej grupy. Dziwi mnie natomiast postawa Irlandczyków, gdyż oni przygotowywani od dawna przez wybitnego Włoskiego trenera Trapattoniego nauczyli się bardzo dobrze bronić, a dziś stałe fragmenty ich wykończyły, a z przodu nie mieli raczej czym straszyć, Robbie Keane i Damien Duff to już nie ci sami gracze co kiedyś, klasowych następców brakuje. Wydaje się jednak, że Irlandczycy również mogą postraszyć, stawiając w obu następnych spotkaniach autobus do bramki i umiejętnie kontrując, mogą napsuć krwi faworytom grupy.

Wyróżnieni:
Buffon (Włochy), Pirlo (Włochy), Marchisio (Włochy), Iniesta (Hiszpania), Casillas (Hiszpania), Modric (Chorwacja)