Album of the 2012
Za nami ponad połowa stycznia, więc warto w końcu
ostatecznie podsumować to, co w muzyce w roku 2012 było najpiękniejsze. W
zeszłym roku układając
listę moich ulubionych płyt 2011, napisałem iż pewnie w
przeciągu najbliższych 12 miesięcy pozmieniałbym co nieco w tym rankingu. Nie
myliłem się, na dzień dzisiejszy lekko bym go zmodyfikował dodając kilka nowych
pozycji, jednak na tym polega urok tychże podsumowań, że odczucia z czasem się
zmieniają. Myślę że podobnie mogę napisać i o poniższym zestawieniu, za rok
tworząc je od nowa, pewnie bym je w jakimś stopniu zmienił, choć mam wrażenie
że w mniejszym niż ten z 2011. Żyjmy jednak chwilą i skupmy się na tym co jest
teraz, poniżej przedstawiam moją listę ulubionych albumów 2012 roku.
Zanim jednak do tego przejdziemy, chodzi mi po głowie
krótkie porównanie tych dwóch ostatnich lat. W ubiegłym roku światło dzienne
ujrzało wiele ciekawych albumów, ale moim zdaniem, tylko kilka dorównuje
poziomem tym z roku wcześniejszego. Zacznijmy od śpiewających pań. W 2011 prym
na świecie wiodła PJ Harvey, mnie ponadto zachwyciła Feist, a i Lykke Li
ciekawie zaprezentowała się swoją drugą płytą. Niestety, próżno szukać godnych
porównania wydawnictw w roku 2012. Fajne płyty nagrały co prawda Sharon Van Etten, Anais Mitchell, oraz ukrywająca się pod dziwacznym pseudonimem,
Jonna Lee (iamamiwhoami), jednak
daleko im do wcześniej wymienionych.
Podobnie było w przypadku folkowych bardów, rok temu z
radością wsłuchiwałem się w Bon Ivera czy Flet Foxes, teraz jedynie Andrew Bird dawał radę. Odrodził się za
to hip-hop oraz RnB za sprawą odpowiednio Kendrick’a
Lamar’a i Frank’a Ocean’a. Obaj
nagrali świetne płyty, obaj są młodzi i obaj zapewne będą królować w swoich
dziedzinach przez lata.
Wszystkich w około zawiedli Animal Collective i ich Centipede Hz. Ja, przyznam się bez bicia,
dopiero za sprawą właśnie tego krążka zbliżyłem się do twórczości AC,
wcześniejsze płyty dziwnym złożeniem losu omijałem, dlatego też nie mogę
podpisać się pod słowami krytyków, i dla mnie ten krążek jest bardzo ciekawy. Jednak
w kategorii dziwnego grania, w której „Zwierzęta” się specjalizowały, w zeszłym
roku dostaliśmy arcydzieło od Gang Gang Dance (tak, to właśnie jedna z tych
płyt, które pominąłem zeszłym roku w rankingu), a w tym tylko poprawne
wydawnictwo Animal Collective.
Może trochę marudzę, może i przesadzam, nie ukrywam, mam
wysokie wymagania, którym muzyczny rok 2012 sprostał tylko w niewielkim
stopniu. Żeby jednak nie było tak do końca ponuro, kilka zdarzeń na pewno
wartych jest odnotowania i podkreślenia. Jednym z nich jest na pewno zespół KAMP!, który w końcu wydał swój pełnoprawny,
długogrający debiut. Pojawiło się też sporo innych nowych ciekawych artystów,
jak na przykład DIIV, Mac DeMarco, Melody’s Echo Chamber, Brothertiger
czy wspomniani wcześniej Kendrick Lamar
i Frank Ocean.
Z wszystkich wydanych płyt w 2012 roku, które miałem okazję przesłuchać
(a było ich niespełna 40) udało mi się wybrać 10 moim zdaniem najfajniejszych i
najciekawszych, zatem zapraszam:
Wyczekiwany przez wielu w naszym kraju debiut w doczekał się
premiery pod koniec tego roku. Jedni (niewielu) kręcą nosem, inni (większość,
do której ewidentnie się zaliczam) są zachwyceni, mieszanka chillwave’u i
elektro-dance-pop’u w ich wykonaniu sprawdziła się wyśmienicie, a na koncertach
chłopaki są jeszcze lepsi! Jestem więcej niż ciekaw jak potoczy się ich dalsza
kariera. W tym roku już po raz drugi wystąpią na festiwalu SXSW, a tam byle kto
wstępu nie ma.
Oshin to świetne shoegazowe dzieło, czerpiące garściami z
korzeni gatunku. Dla jednych może wydawać się monotonne, jednak przy dłuższym
obcowaniu z płytą dostrzega się smaczki nie dostępne przy pierwszym
odsłuchaniu. W podsumowaniu moich ulubionych utworów 2012, przy okazji Doused
napisałem, że można poczuć się jak w pędzącym pociągu oglądając przewijające
się widoki za oknem. To stwierdzenie mogę odnieść i do całej płyty, 40 minut
(ze średnią 3 minuty na piosenkę) mija niezwykle szybko, dostarczając
intensywnych wrażeń.
Niezwykle urocza Claire Boucher zaskoczyła chyba wszystkich.
Promowany przez dwa świetne single Genesis i Oblivion, album praktycznie z
miejsca został doceniony przez portale muzyczne, stawiając Claire wśród
najbarwniejszych i najciekawszych postaci 2012 roku. Pełne przebojowych,
momentami pięknych, momentami dziwnych utworów Visions, nie pozostawia
obojętnym. Różnorodne elektroniczne smaczki, połączone z nadzwyczajnym głosem Kanadyjki
tworzą coś nowego, coś intrygującego, a do tego widać że Claire świetnie się
przy tym bawi, co również wpływa na odbiór krążka.
Georgie Lewis Jr. po raz drugi raczy nas płytą romansującą z
latami osiemdziesiątymi. Robi to po raz drugi świetnie. Tym razem album pełen
jest kapitalnych, krótkich, przebojowych utworów z mnogością powtarzających się
chwytliwych refrenów. Płytę można słuchać w kółko, a kiedy już się odejdzie od
niej, dalej w głowie siedzi refren Five
Seconds, Patient czy Golden Light. Krótko mówiąc, jest to
jedna wielka przyjemność!
Zespół Johnn’ego Jewel’a nagrał w tym roku utwór który
słuchałem najchętniej i najczęściej, a także płytę, która dała mi najwięcej
przyjemności! Śmiało można powiedzieć, iż jest to opus magnum Chromatics.
Niezwykła mroczna atmosfera, kolejnych utworów, przeplata się z klimatem italo-disco,
wszystko utrzymane w stylistyce lat 80tych. Genialnie się tego słucha, a
niewyobrażalna w dzisiejszych czasach długość albumu (90 minut), ani przez
moment nie wywołuje oznak znużenia. Jest to jedna z niewielu perełek ubiegłego
roku, która z miejsca wskoczyła do kanonu moich ulubionych płyt ever!
Albumy, które niestety się nie zmieściły w dziesiątce, a
brałem je pod uwagę i na pewno zasługują na wyróżnienie to Nootropics zespołu Lower
Dans, Shields od Grizzly Bear, Passion Pit – Gossamer i Put Your Back N 2 It autorstwa Perfume Genius.
Oczekiwania w 2013:
- The
Knife
- My
Bloody Valentine
- IAMX
- Placebo