środa, 25 grudnia 2013




Święta, dużo wolnego to i znalazł się czas na trochę „sztuki” oraz powrót na bloga (mam nadzieję, że nie będzie to wyskok jednorazowy, choć muszę przyznać że styczeń zapowiada na very busy…)

Wesołych świąt wszystkim!

Miałem zamiar wrzucić tutaj całą moją świąteczną playlistę, ale po namyśle stwierdziłem, że nie ma to sensu. Wystarczy ten jeden utwór Sufjana Stevensa, który ripituję cały dzień, dochodząc do wniosku, że jest to jedna z najwspanialszych pieśni świątecznych jakie w ostatnich latach słyszałem. Enjoy!


wtorek, 2 kwietnia 2013

Juve vs Bayern – starcie pierwsze





Od mistrzostw Europy nie pojawiła się tutaj żadna notka traktująca o piłce nożnej, a było wiele okazji by o niej napisać, głównie z perspektywy mojego ukochanego Juventusu. Zwlekałem długo, niemniej jednak dziś nie mogę po prostu siedzieć cicho i obserwować.

Dziś wieczorem, punkt 20.45 Juventus zmierzy się z Bayernem na cudownym monachijskim stadionie w ramach ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Jest to pierwsze starcie tych drużyn od pamiętnego 4:1 dla Monachijczyków w roku 2009, co przesądziło wtedy o awansie Niemców kosztem Juventusu z niezwykle mocnej grupy. Jednak od tego czasu wiele się zmieniło, Bayern stał się ponownie potęgą w europie, dwa razy awansując do finału tych rozgrywek. Juventus zaś w tym czasie, stosując poetyckie porównanie spadł do piekła na 2 sezony, by odrodzić się pod wodzą Antonio Conte, wkroczyć ponownie na szczyt Serie A oraz wrócić do piłkarskiego nieba – Ligi Mistrzów.

Oczywiście Bayern uważany jest za faworyta tego spotkania, głównie z tego powodu, iż projekt budowania drużyny rozpoczęli dużo wcześnie. Zdominowali w tym sezonie Bundesligę, mają obecnie 20 punktów przewagi nad Borussią, w weekend rozgromili HSV aż 9 do 2 i są bardzo bliscy zapewnienia sobie tytułu mistrzowskiego. Juventus również przewodzi w swojej lidze, mają 9 punktów przewagi nad Napoli i raczej nie pozwolą sobie wyrwać mistrzostwa, nie mniej jednak sytuacja Bayernu wygląda zdecydowanie lepiej.

Bawarczycy mają niezwykłą siłę w ataku, to jest ich największy atut, Mario Mandzukić oraz Mario Gomez to napastnicy, których chciałaby mieć każda drużyna w europie. Świetnie wygląda również pomoc, Robben, Ribery, Muller stanowią o sile napędowej klubu z Monachium. Grają ze sobą już od dłuższego czasu, rozumieją się świetnie do tego wszyscy są gwiazdami swoich reprezentacji. Trochę gorzej na tym tle wygląda obrona, Boateng, Dante, Alaba nie są klasą światową, ale nie można nazwać ich średniakami. W defensywie wybija się przede wszystkim kapitan Lahm oraz rewelacyjny Neuer, który już teraz uznawany jest za jednego z najlepszych bramkarzy świata.


Bayern pomimo wielu indywidualności jest kolektywem, który nawet mimo braku któregoś z graczy podstawowej jedenastki nie cierpi i nie traci na jakości. Charakteryzuje ich niezwykła solidność oraz ogromny głód triumfu, spotęgowany głównie poprzednim sezonem, w którym to mimo otarcia się o wszystkie możliwe trofea, ostatecznie nie zgarnęli żadnego.

Juventus nie może pochwalić się tyloma indywidualnościami, Turyńczycy cierpią szczególnie z powodu braku supersnajpera, goleadora, który zawsze jest gwarantem wielu bramek w każdych rozgrywkach. Matri, Quagliarella, to napastnicy, którzy mają przebłyski, jednak brak im regularności. Jest też genialny, ale leniwy Vucinic oraz szybki, ale mało skuteczny i obdarzony mizernymi warunkami fizycznymi Giovinco. Największą siłą Juve jest jednak pomoc, dyrygowana przez wiecznie młodego profesora Pirlo oraz bardzo solidna obrona tworzona w całości przez podstawowych reprezentantów drużyny narodowej Italii.

Oba obozy wypowiadają się o przeciwniku z dużym szacunkiem, jednak w wypowiedziach ekipy niemieckiej można doszukać się dużej pewności siebie. Nie wierzę by Bayern lekceważył Juventus, ale mimo to zbytnia pewność może ich zgubić. Przedstawiciele Juve jeszcze przed losowaniem wspominali iż jedyną drużyna na którą nie chcą trafić już teraz jest właśnie Bayern, mają świadomość ich siły i na pewno w jakimś stopniu obawiają się Bawarczyków, co jest jak najbardziej zrozumiałe. Sam uważam Bayern za faworyta nie tylko tego spotkania, ale i całej Ligi Mistrzów. Wszystko wskazywało na to, że ten sezon będzie w końcu należał do nich. Jednak jako kibic bianconerich wierzę w korzystny rezultat.

Obie drużyny charakteryzują się dbałością o szczegóły, solidnością oraz perfekcyjnym przygotowaniem taktycznym, zapowiada się bardzo wyrównane spotkanie.

Przewidywane składy:
Juventus:
Buffon – Barzagli, Bonucci, Chiellini – Lichtsteiner, Vidal, Pirlo, Pogba, Peluso – Marchisio – Vucinic.

Bayern:
Neuer – Lahm, Boateng, Dante, Alaba – Luis Gustavo, Schweinstiger – Robben, Muller, Ribbery – Mandzukić.

wtorek, 26 lutego 2013

Good Times



Ostatnimi czasy artykuły na niniejszym blogu pojawiają się z częstotliwością godną pożałowania. Spowodowane jest to twórczą niemocą, dlatego dziś notka luźna i krótka, taka na przełamanie, traktująca o niczym, a już na pewno nie o muzyce, która to zdominowała ostatnie wpisy (no dobra, podlinkuję poniżej utwór, który od kilku dni słucham namiętnie).
Obejrzałem ostatnio spot akcji społecznościowej, stworzony bodajże przez grupkę krakowskich studentów, okraszony wymowną nazwą „Czytaj – Podrywaj”. Powiem tak, spot jest tak żałosny że aż śmieszny, przez ładnych kilka dni mieliśmy z niego niezły ubaw, ale z drugiej strony porusza ważny problem występujący w dzisiejszych czasach, a mianowicie spadek zainteresowania literaturą. Prawda, jest o tym głośno już od ładnych paru lat, ale tak naprawdę nic się z tym nie robi, więc fajnie, że studenci się tym zainteresowali i jakoś to nagłośnili. Choć nie wiem czy można dzisiaj zaimponować lasce tym że przeczytało się powiedzmy Dostojewskiego, czy Joycea, raczej uzna nas za jakiegoś bufona czy nawet nerda. Czytać warto z wielu innych powodów, jak poszerzanie horyzontów, zwiększanie zasobu słownictwa, czy w końcu by pobudzić wyobraźnię. Sam po części dzięki tej akcji, troszeczkę się ogarnąłem i ponownie zacząłem czytać dla przyjemności, a nie jak ostatnio tylko dla informacji.



środa, 6 lutego 2013

The Knife - Full of Fire



The Knife nareszcie dali o sobie znać! A zrobili to w taki sposób, że te już prawie 7 lat od ostatniego długograja, były warte poświęcenia. Katuję to dziewięciominutowe arcydzieło (tak!) od kiedy się tylko ukazało, nie czując mimo jego długości ani odrobiny znużenia. Zespół rozwijał się do tej pory z płyty na płytę, myślałem że szczyt osiągnęli przy okazji Silen Shut, a tu się okazuje że zapowiedziany na kwiecień Shaking The Habitual może być jeszcze lepszy. To na razie tylko przypuszczenia na podstawie jednego kawałka, mogą być mylne, ja jednak myślę iż poziom energii, zawarty w Full of Fire, zdolny do brain fuckingu, jest dopiero preludium do tego co nas czeka na nowej płycie szwedzkiego rodzeństwa.
Poziom szaleństwa i dziwności atakujący w szaleńczym tempie słuchacza, jest bardzo wysoki, by nie powiedzieć szaleńczy (żeby nie było, wielokrotne użycie odmian słowa szaleństwo nie jest tu przypadkowe). Na myśl przychodzi mi porównanie do We Share Our Mother’s Health, jednak żeby porównanie miało sens należy owe szaleństwo i dziwactwo, w kawałku WSOMH pomnożyć dziesięciokrotnie.
Utwór wręcz zapiera dech w piersiach, zachwyca i zarazem niepokoi. Przyznam, po tylu latach przerwy nawet nie czekałem na coś nowego od The Knife, ale kiedy już zastanawiałem się nad ich przyszłością nie mogłem wyobrazić sobie do końca, w którym kierunku mogą podążyć. Jedyne czego byłem pewny, to że nie będzie to powrót do przebojowego Deep Cuts, ale nie spodziewałem się też iż w swoich wariacjach muzycznych posuną się tak daleko. Jestem więcej niż zauroczony, a Full of Fire staje się pierwszym kandydatem do kawałka roku 2013!

niedziela, 27 stycznia 2013


Album of the 2012


Za nami ponad połowa stycznia, więc warto w końcu ostatecznie podsumować to, co w muzyce w roku 2012 było najpiękniejsze. W zeszłym roku układając listę moich ulubionych płyt 2011, napisałem iż pewnie w przeciągu najbliższych 12 miesięcy pozmieniałbym co nieco w tym rankingu. Nie myliłem się, na dzień dzisiejszy lekko bym go zmodyfikował dodając kilka nowych pozycji, jednak na tym polega urok tychże podsumowań, że odczucia z czasem się zmieniają. Myślę że podobnie mogę napisać i o poniższym zestawieniu, za rok tworząc je od nowa, pewnie bym je w jakimś stopniu zmienił, choć mam wrażenie że w mniejszym niż ten z 2011. Żyjmy jednak chwilą i skupmy się na tym co jest teraz, poniżej przedstawiam moją listę ulubionych albumów 2012 roku.
Zanim jednak do tego przejdziemy, chodzi mi po głowie krótkie porównanie tych dwóch ostatnich lat. W ubiegłym roku światło dzienne ujrzało wiele ciekawych albumów, ale moim zdaniem, tylko kilka dorównuje poziomem tym z roku wcześniejszego. Zacznijmy od śpiewających pań. W 2011 prym na świecie wiodła PJ Harvey, mnie ponadto zachwyciła Feist, a i Lykke Li ciekawie zaprezentowała się swoją drugą płytą. Niestety, próżno szukać godnych porównania wydawnictw w roku 2012. Fajne płyty nagrały co prawda Sharon Van Etten, Anais Mitchell, oraz ukrywająca się pod dziwacznym pseudonimem, Jonna Lee (iamamiwhoami), jednak daleko im do wcześniej wymienionych.
Podobnie było w przypadku folkowych bardów, rok temu z radością wsłuchiwałem się w Bon Ivera czy Flet Foxes, teraz jedynie Andrew Bird dawał radę. Odrodził się za to hip-hop oraz RnB za sprawą odpowiednio Kendrick’a Lamar’a i Frank’a Ocean’a. Obaj nagrali świetne płyty, obaj są młodzi i obaj zapewne będą królować w swoich dziedzinach przez lata.
Wszystkich w około zawiedli Animal Collective i ich Centipede Hz. Ja, przyznam się bez bicia, dopiero za sprawą właśnie tego krążka zbliżyłem się do twórczości AC, wcześniejsze płyty dziwnym złożeniem losu omijałem, dlatego też nie mogę podpisać się pod słowami krytyków, i dla mnie ten krążek jest bardzo ciekawy. Jednak w kategorii dziwnego grania, w której „Zwierzęta” się specjalizowały, w zeszłym roku dostaliśmy arcydzieło od Gang Gang Dance (tak, to właśnie jedna z tych płyt, które pominąłem zeszłym roku w rankingu), a w tym tylko poprawne wydawnictwo Animal Collective.
Może trochę marudzę, może i przesadzam, nie ukrywam, mam wysokie wymagania, którym muzyczny rok 2012 sprostał tylko w niewielkim stopniu. Żeby jednak nie było tak do końca ponuro, kilka zdarzeń na pewno wartych jest odnotowania i podkreślenia. Jednym z nich jest na pewno zespół KAMP!, który w końcu wydał swój pełnoprawny, długogrający debiut. Pojawiło się też sporo innych nowych ciekawych artystów, jak na przykład DIIV, Mac DeMarco, Melody’s Echo Chamber, Brothertiger czy wspomniani wcześniej Kendrick Lamar i Frank Ocean.
Z wszystkich wydanych płyt w 2012 roku, które miałem okazję przesłuchać (a było ich niespełna 40) udało mi się wybrać 10 moim zdaniem najfajniejszych i najciekawszych, zatem zapraszam:

 



Wyczekiwany przez wielu w naszym kraju debiut w doczekał się premiery pod koniec tego roku. Jedni (niewielu) kręcą nosem, inni (większość, do której ewidentnie się zaliczam) są zachwyceni, mieszanka chillwave’u i elektro-dance-pop’u w ich wykonaniu sprawdziła się wyśmienicie, a na koncertach chłopaki są jeszcze lepsi! Jestem więcej niż ciekaw jak potoczy się ich dalsza kariera. W tym roku już po raz drugi wystąpią na festiwalu SXSW, a tam byle kto wstępu nie ma.



Oshin to świetne shoegazowe dzieło, czerpiące garściami z korzeni gatunku. Dla jednych może wydawać się monotonne, jednak przy dłuższym obcowaniu z płytą dostrzega się smaczki nie dostępne przy pierwszym odsłuchaniu. W podsumowaniu moich ulubionych utworów 2012, przy okazji Doused napisałem, że można poczuć się jak w pędzącym pociągu oglądając przewijające się widoki za oknem. To stwierdzenie mogę odnieść i do całej płyty, 40 minut (ze średnią 3 minuty na piosenkę) mija niezwykle szybko, dostarczając intensywnych wrażeń.


Niezwykle urocza Claire Boucher zaskoczyła chyba wszystkich. Promowany przez dwa świetne single Genesis i Oblivion, album praktycznie z miejsca został doceniony przez portale muzyczne, stawiając Claire wśród najbarwniejszych i najciekawszych postaci 2012 roku. Pełne przebojowych, momentami pięknych, momentami dziwnych utworów Visions, nie pozostawia obojętnym. Różnorodne elektroniczne smaczki, połączone z nadzwyczajnym głosem Kanadyjki tworzą coś nowego, coś intrygującego, a do tego widać że Claire świetnie się przy tym bawi, co również wpływa na odbiór krążka.



Georgie Lewis Jr. po raz drugi raczy nas płytą romansującą z latami osiemdziesiątymi. Robi to po raz drugi świetnie. Tym razem album pełen jest kapitalnych, krótkich, przebojowych utworów z mnogością powtarzających się chwytliwych refrenów. Płytę można słuchać w kółko, a kiedy już się odejdzie od niej, dalej w głowie siedzi refren Five Seconds, Patient czy Golden Light. Krótko mówiąc, jest to jedna wielka przyjemność!



Zespół Johnn’ego Jewel’a nagrał w tym roku utwór który słuchałem najchętniej i najczęściej, a także płytę, która dała mi najwięcej przyjemności! Śmiało można powiedzieć, iż jest to opus magnum Chromatics. Niezwykła mroczna atmosfera, kolejnych utworów, przeplata się z klimatem italo-disco, wszystko utrzymane w stylistyce lat 80tych. Genialnie się tego słucha, a niewyobrażalna w dzisiejszych czasach długość albumu (90 minut), ani przez moment nie wywołuje oznak znużenia. Jest to jedna z niewielu perełek ubiegłego roku, która z miejsca wskoczyła do kanonu moich ulubionych płyt ever!



Albumy, które niestety się nie zmieściły w dziesiątce, a brałem je pod uwagę i na pewno zasługują na wyróżnienie to Nootropics zespołu Lower Dans, Shields od Grizzly Bear, Passion PitGossamer i Put Your Back N 2 It autorstwa Perfume Genius.



Oczekiwania w 2013:
  1. The Knife
  2. My Bloody Valentine
  3. IAMX
  4. Placebo

sobota, 29 grudnia 2012

  
 Song of the 2012

Po wielu dniach spędzonych wyłącznie na słuchaniu muzyki z 2012 roku, udało mi się wykrystalizować dwudziestkę tych piosenek, które w jakiś sposób na mnie wpłynęły, i które dały mi najwięcej przyjemności. Poniżej możecie zobaczyć efekty mojej pracy. Podsumowanie dotyczące albumu roku pojawi się dopiero w styczniu, zostało jeszcze kilka płyt które chcę przesłuchać, a i zwyczajnie bym się nie wyrobił do sylwestra. Teraz jednak zapraszam do zapoznania się z 20 moich ulubionych kawałków z 2012 roku:

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---

posłuchaj <---



Mac DeMarco, chłopak wyglądający na super wyluzowanego gościa, o leniwej manierze śpiewania, nagrał w tym roku niezwykle sympatyczny album. Często zapętlam go sobie gdy mam coś do zrobienia przy laptopie, czas szybciej mija, i sam staję się bardziej wychillowany. Mało która płyta, działa ostatnio na mnie tak kojąco. Z tego zbioru piosenek, najbliżej memu sercu znalazł się utwór My Kind of Woman. Z jednej strony prosty jak pozostała dziesiątka, z drugiej zaś bardzo dojrzały i przemyślany.
Podejście Maca do tego co robi jest zadziwiające, pokazuje się jako wiecznie uśmiechnięty gość mający wszystko w dupie, który po prostu lubi grać i śpiewać. Nic jednak nie jest takie proste, więc albo młody Kanadyjczyk włożył w to sporo wysiłku, albo ma taki talent do tworzenia świetnych utworów. Tego nie wiem, wiem za to, że ta konkretna piosenka, cholernie mu wyszła, i wiem też, że jeśli tego nie spier… to stanie się kimś ważnym na scenie alternatywnej, czego mu jak najbardziej życzę!

posłuchaj <---



Eightiesowskich romansów Georgea Lewisa Juniora ciąg dalszy. Five Seconds to jedna z najbardziej chwytliwych piosenek, jakie w tym roku słyszałem. Wpada w ucho od pierwszego przesłuchania, a z czasem jeszcze bardziej wkręca się w czaszkę, do tego stopnia, że potrafiłem chodzić po mieszkaniu przez ponad tydzień nucąc refren, czym irytowałem niemiłosiernie moich współlokatorów.

posłuchaj <---



W tym roku można zauważyć, że cenię sobie minimalizm i prostotę. Nie inaczej jest w tym przypadku. Doused bazując na prostej i wyrazistej linii basu, od razu narzuca szybkie tempo i nie zwalnia do samego końca, nie tracąc przy tym na melodyjności. Kawałek jest typowym przedstawicielem shoegaze’u i to w klasycznym wydaniu, próżno szukać tu przesadzonych eksperymentów elektronicznych, jedynie gitary, bębny, mamroczący wokal i wzrok wgapiony w buty. Mimo pewnej monotonii, nie ma tutaj miejsca na nudę, warto nawet zamknąć oczy, a bombardowani pędzącym dźwiękiem doświadczymy pokazu następujących po sobie z ogromnym tempem obrazów, niczym widok z okna pędzącego pociągu. Bardzo intrygujący, mroczny utwór, ze świetnym flow.

posłuchaj <---



Rozbudowana do granic kompozycja, dla mnie wręcz genialne dance-popowe dzieło, podlane lekkim wariactwem i nonsensem. Hot Chip potrafią tworzyć utwory chwytliwe, pozytywne i zakręcone, ale dopiero utworami takimi jak ten, trochę mroczniejszymi, pełnymi elektro-popowych smaczków, pokazują swoją prawdziwą moc i udowadniają, że potrafią tworzyć ambitną muzykę popularną na wysokim poziomie.

posłuchaj <---




Zdecydowany mój numer jeden tego roku. Lady jest dla mnie kawałkiem tak wciągającym, że potrafię go zapętlić na ładnych kilkanaście minut, co z innymi utworami często mi się nie zdarza. Pamiętam szczególnie jedną sytuację związaną z tym utworem. W kwietniu po koncercie Brothertigera w Krakowie, udaliśmy się ze znajomymi do mieszkania koleżanki by kontynuować oblewanie koncertu (a muszę podkreślić, iż jego oblewanie zaczęło się sporo przed koncertem, a po jego zakończeniu udało nam się nawet namówić gwiazdę wieczoru by wypił z nami przy barze kilka kielichów). Było już chyba nad ranem, ja leżąc spokojnie na podłodze, ostatkiem sił odwracając się w stronę kumpla gdy z jego ust padło pytanie co teraz puścić, powiedziałem bez namysłu „Piotrek! Lady!” i mogłem spokojnie kontemplować przez kolejne 5 minut.
Utwór mimo wszystko jest bardzo prosty, zaczyna się gęstym szybkim bitem, po chwili dochodzą dźwięki rodem z Italo Disco, następnie delikatny wokal Ruth, wyśpiewujący prosty tekst, „If I could only call you my lady, Baby I could be your man”. Całość utrzymana w mrocznej atmosferze nocnych ulic z lat 80. Niby niewiele, a jednak to wszystko razem daje piorunujący efekt. Mimo iż przesłuchałem ten utwór dziesiątki, jeśli nie setki razy, ciągle mogę poczuć te pozytywne dreszcze na plecach gdy wybrzmiewają pierwsze dźwięki utworu.

posłuchaj <---

wtorek, 25 grudnia 2012

Wesołych Świąt !





Nadeszły święta, zaczyna się czas podsumowań, pewnych refleksji na temat tego, co nas przez ostatnie 12 miesięcy spotkało. Czy dobrze wykorzystaliśmy czas, czy może większość zmarnowaliśmy. Warto się na chwile zatrzymać i nad tym wszystkim zastanowić. Tutaj oczywiście nie będę się rozwodził nad tego typu pierdołami, bo to ni ciekawe tudzież obchodzące kogokolwiek, skupię się za to (tak jak i rok temu) na podsumowaniu muzycznym. Właśnie w męczarniach powstaje ranking moich ulubionych utworów z tego roku i mam nadzieję ze pojawi się on tuż po świętach, a jeszcze przed sylwestrem, albo zaraz po nowym roku zaprezentuję listę najlepszych moim zdaniem albumów 2012. W ogóle muszę przyznać, iż rok 2012 pod względem muzycznym był dla mnie wyjątkowo dobry. Przede wszystkim bardzo poszerzyłem swoje muzyczne horyzonty, przesłuchałem naprawdę sporo nowych płyt, poznałem wielu nowych artystów, byłem na kilku(nastu - licząc z festiwalami) koncertach, ogólnie jestem bardzo zadowolony. Mam nadzieję, że dzięki temu wszystkiemu podsumowanie, które jak wspomniałem, właśnie w ogromnych mękach powstaje, nie będzie ani nudne, ani tym bardziej przewidywalne.

Wesołych Świąt !

BTW grafika wyżej jest już dosyć leciwa, troszkę ją odnowiłem i postanowiłem raz jeszcze wykorzystać jako motyw świąteczny. Link do „pełnej wersji” niżej.


christmas theme on dev!